czwartek, 23 marca 2017

20. CACHAÇA



CACHAÇA - WÓDKI CZYSTE




     Niech nie zmyli Was ten piękny rak na butelce. Wpatruję się zawsze w owo stworzenie przez cały czas spożywania i ciągle nie mam pewności czy raczek to słodkowodny, czy może bardziej krewetka. Ale bez obaw Spragnieni Państwo! Nie jest to trunek z raków lub krewetek! Mało tego, nie jest to też alkohol, który do skorupiaków smakowo pasuje! Nic bardziej mylnego! Ot producent oryginalny chciał być i pięknym raczkiem (jednak słodkowodne stworzenie) się przedstawia od 1938 roku. Oto pitú! Czy będziemy po jej spożyciu chodzić lub pływać tyłem? Tego obiecać nie mogę, ale doznania będą zdecydowanie oryginalne i egzotyczne.
      Zacznijmy od podstaw, a więc od nazewnictwa. Brzmi sympatycznie, zagranicznie: cachaca (czyt. kaszasa), a właściwie precyzyjnie po portugalsku: cachaça, koniecznie z takim zabawnie odwróconym „ć”. A znaczy ni mniej ni więcej tylko... gorzała. Nie może więc być trunkiem przesadnie szlachetnym. Powstaje od wieków w Brazylii i w jej pobliżu jako towar uboczny przy produkcji cukru trzcinowego. Fermentacji poddaje się sok trzcinowy, czasem z melasowymi resztkami, jakie w cukrowni zostały. Krótka jest nie tylko fermentacja, ale i destylacja (do słabej mocy ok.40 proc. więc często nawet nie trzeba cachacy rozcieńczać przed butelkowaniem) oraz leżakowanie. Cachacę sprzedaje się w stanie pierwotnym, bez stabilizowania, filtrowania, starzenia, aromatyzowania (gdyby obchodzono się z nią bardziej wymyślnie powstałby rum). Służy prymitywnemu otępianiu ludzi niezbyt skomplikowanych. W dodatku pachnie smrodliwie i jest mocno fuzlowa, bimbrowata w smaku. Właściwie świństwo!
     Oczywiście prostej cachacy w Europie nie traficie. Taką można kupić tylko w Brazylii, Kolumbii, Ekwadorze. A i to prędzej na targowisku niż w przyzwoitym sklepie. Bo trzeba wiele samozaparcia, by spożywać taką gorzałę. Plusem jednak jest... cena. Butelczyna tej wódeczki kosztuje niewiele więcej od licencjonowanego piwa. Za dwa dolary można nabyć około litra. Oczywiście pochodzenie trunku jest dalekie od gwarantowanego. Przyzwoite firmy gorzelnicze – a taką jest właśnie Pitú - stabilizują destylat w drewnianych kadziach. Gdy proces trwa dłużej niż 3 miesiące, wódeczka nabiera nawet lekko słomkowego koloru. Zmienia się też struktura smaku, gdyż kadzie są robione z klepki drewna w Europie nieobecnego. Nawet nie wiem jak takie drzewo wygląda, ale nazywa się pięknie: fermanbuk. Z naszym bukiem nie ma nic wspólnego. Czasami używa się też drewna migdałowca, albo łączy różne gatunki drewna. Nie znam jednak cachacy, która dojrzewałaby dłużej niż rok. Zresztą po takim procesie „uzdatniania do spożycia” powinniśmy ją już nazywać rumem. Gdy będziecie w Ameryce Południowej i odwiedzicie jakiś podły bar, nie wzbraniajcie się przed kieliszkiem cachacy solo. I przypadkiem po połknięciu „działki” nie otrzepujcie się ze wstrętem! Czasem warto być twardym, przyjaciół płci obojga będziecie mieć natychmiast więcej niż w domu...
     No ale... chwileczkę, czemu akurat coś tak nikczemnego polecam na wiosenne, coraz cieplejsze dni? Otóż podobnie jak w przypadku wielu niemiłych podniebieniu trunków, na bazie cachacy można zrobić fantastycznego drinka, modnego już nie tylko na krakowskim Kazimierzu, ale nawet na prowincji, a zwącego się: caipirinha. Do dzbana wrzucamy kilka pokrojonych w kawałki limonek (mogą być ostatecznie cytryny) i wsypujemy cukier trzcinowy (może być ostatecznie nasz, buraczany). Tyle łyżek stołowych ile owoców. Tłuczkiem do ziemniaków (albo – jak kto ma – specjalnym drewnianym kołkiem z drewna migdałowego) miażdżymy całość brutalnie. Dodajemy sporo pokruszonego lodu (kasza lodowa lepsza od kostek) i dolewamy tyle kieliszków cachacy, ile serce dyktuje. Wystarczy jedna ...siątka na jedną limonę. Wymieszać i już!
        I oto prymitywna „gorzała” zamienia się w intrygujący zapachem (limony) i smakiem (lody lub sorbet cytrynowy?) jakże egzotyczny napój orzeźwiający. Oczywiście, gdy z procentami nie przesadzimy. Gdy jeszcze wlejemy całość do koktajlowego kieliszka i udekorujemy strużkami skórki limonowej (cytrynowej), poczujemy się jak na egzotycznej wyspie! Lub na karnawałowych szaleństwach w Rio! Nawet gdy za oknem chmury i dżdżyste dni, a w telewizji tylko wojny polsko-polskie! Zróbmy sobie tropikalną, leżakową sjestę w domu. Kosztuje mniej niż urlop w Brazylii. Mniej niż weekend na działce. Mniej niż wizyta w drink-barze.

WRAŻENIA: barwa neutralna, czasami lekko słomkowa; klarowność idealna; ślad na kieliszku gładki; aromat mało wyszukany, etylowy, trochę fuzlowy; smak mocny, z delikatnie słodką końcówką; moc 40%.

SERWOWANIE: w postaci czystej (nie polecam) trzeba mrozić, ale ducha oddaje dopiero w long drinkach, przepis powyżej, ale można też dodawać do caipirinhi listki mięty, melisy lub trochę miodu.

PRZEMYSŁAW
OSUCHOWSKI
OBERŻYŚWIAT


© GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2017

czwartek, 2 marca 2017

19. LUKSUSOWA

 

LUKSUSOWA - WÓDKI CZYSTE

 


     Często znajomi – z szacunku dla mojej doświadczonej wątroby – pytają, która z naszych wódek jest najlepsza. I która ma najkorzystniejszą relację ceny do jakości. Odpowiadam zwykle anegdotą. Przeprowadziłem mianowicie kilka lat temu w Sylwestra - czyli w sytuacji jak najbardziej towarzyskiej, a nawet rozrywkowej - prosty test organoleptyczny wódek czystych. Było nas czworo. Wszyscy z alkoholową praktyką od trzech dziesiątków lat. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn pochodzący z trzech kontynentów, z Europy, Azji, Ameryki Północnej. Butelki były też cztery, ale co najmniej trzy z tzw. najwyższej półki. Mieliśmy do dyspozycji Grey Goose, Russkij Standard, Absolut i… Luksusową. Test był absolutnie „w ciemno”, oceniający mieli na kieliszkach tylko numery. Zaskoczeni wynikiem powtórzyliśmy go dwukrotnie… Otóż wszystkie cztery osoby za każdym razem orzekły, iż najdelikatniejsza i najsmaczniejsza jest Luksusowa z Zielonej Góry!
       Oto do czego prowadzi konkurencja! I pogoń producentów polskich wódek czystych za naszymi gardłami i portfelami.
       W ostatnich latach często mam wrażenie, iż nie nadążam już za liftingiem opakowań (kształtu butelki) i etykiet, technologiczną biegłością w pędzeniu i oczyszczaniu spirytusów, coraz staranniejszym doborem produktów początkowych, a szczególnie za całą gamą chwytów marketingowych. Przy okazji jednak poprawia się w rewolucyjnym tempie jakość tego co... Polacy lubią najbardziej. Przeciętny bowiem Polak wypija rocznie ponad 13 litrów czystego alkoholu (czysty w tym przypadku znaczy... 100-procentowy!). Daje to po rozcieńczeniu do mocy 40 procent około 60 półlitrowych butelek trunku solidnego aż strach! A więc ciut więcej niż jedna tygodniowo. A statystyka uwzględnia przecież również niemowlęta i abstynentów oraz wszystkie dostępne rodzaje alkoholu! I ciągle na czele (zaraz za piwem) jest po prostu czyściocha, gdyż ta sama statystyka wykazuje, że ten sam statystyczny Polak wypija 14 półlitrowych butelek wódki czystej rocznie. Czasem dziwię się, że ciągle żyję… A przyznam ze wstydem, że nie potrafię wzorem enologicznych kiperów nabierać płynów do ust, smakować, siorbać i na koniec wypluwać. Ale się uczę!
       Luksusowa przeszła lifting siedem lat temu. I wabi nas kształtem niższym niż dawniej bywało, ale nadal o charakterystycznej kwadratowej podstawie. Dobry pomysł, nic się nam po stole i barze nie turla. Wzór to butelki znany co najmniej od przedwojnia, ale teraz uszlachetniony. Butelka jest przy okazji ergonomiczniejsza w pakowaniu do kartonów. Ręki też się dobrze trzyma. Ale… skupmy się wreszcie na zawartości!
        Nie może być mizerna, gdyż powstaje (w zgodzie z wiekową już tradycją) z najwyższych klasą spirytusów ziemniaczanych. Tak, tak, Luksusowa jest pochodną naszego kartofla. Już przed prawie stuleciem, regulując polski rynek spirytusowy, podzielono ów na spirytusy: zwykłe, wyborowe (stąd nazwa innego popularnego nad Wisłą trunku) i luksusowe. Dziś, gdy nowinki technologiczne zmieniły światowe gorzelnictwo, nadal trwamy w Polsce przy takim podziale, prawdopodobnie jako ostatni na świecie! Najwyższy poziom czystości przyznano właśnie luksusowym spirytusom ziemniaczanym, a tym samym narodziła się solidna marka Luksusowej.
       Historia tego trunku jest typowa dla dziejów wódeczności w Polsce. Spirytusy ziemniaczane zaczęły zdobywać rynek w połowie XIX wieku, ale, że ziemniak był droższy od większości zbóż, kartoflane spirytusy rynku nie mogły zdominować. Jednak procesy technologiczne czyniły go właśnie luksusowo czystym. Pod nazwą Luksusowa wódka pojawiła się po raz pierwszy w 1928 roku w warszawskiej gorzelni na ulicy Ząbkowskiej. Wódkę tę ceniono. Powojenne czasy to królestwo państwowych Polmosów. Te które decydowały się na produkcję rektyfikatu ziemniaczanego mogły też rozlewać Luksusową. W kraju uznawano ją za wódkę przyzwoitą. Eksport nie był wstrząsający, bo inwestowano w inne marki, głównie w Wyborową. Za kapitalizmu potyczki prywatyzacyjne trwały dziesięć lat. W zasadzie były to lata dla wielu trunków stracone, gdyż trudno angażować się w brand nie wiadomo czyj. Praktycznie każdy z 25 Polmosów mógł Luksusową robić, a jeśli się tak nie działo, to tylko w wyniku dziwnych zakulisowych ustaleń między firmami. Dopiero w 1999 roku w drodze przetargu ustalono, że Luksusową kupuje Lubuska Wytwórnia Wódek Gatunkowych Polmos z Zielonej Góry. I to prawdopodobnie za cenę wyższą niż sławną Wyborową lub Żubrówkę. Ustalenia właścicielskie pozwoliły wreszcie na ofensywę technologiczną i marketingową. Obie zakończyły się szybkim i wymiernym sukcesem. Jakość wódki wzrosła, zaczęła zgarniać medale na światowych konkursach i… sprzedano ją! Fabrykę kupili Szwedzi, a sam brand Luksusowej wkrótce potem stał się własnością wielkoluda alkoholowej branży, koncernu Pernod Ricard. O wartości ostatniej transakcji krążą legendy.
         Pernod Ricard nie kupił Luksusowej tylko z kolekcjonerskiej pasji. Kupili prawa do marki, by ją promować na całym świecie. I robią to skutecznie! Dla nas maluczkich istotne jest przede wszystkim to, że nadal jest produkowana w Zielonej Górze i walcząc na krajowym rynku z potężną konkurencją, nie mogła zbyt dynamicznie drożeć. Śmiem więc twierdzić, że Luksusowa to… wódka zadziwiająco tania. No a w smaku bliska ideałowi.
Zapewnić mogę Szanownie Wątpiących Państwa o jednym: ziemniaka w Luksusowej się nie doszukacie. Wódeczka jest męska, ale miękka zarazem. Świetliście przejrzysta. Aromat posiada bardzo dyskretny, etylowy. Smakuje przyjaźnie nawet bez chłodzenia. Idealny sąsiad zakąsek i męskich debat. Nawet tych nie do końca poważnych.
       Polski ziemniak w płynnej czterdziestoprocentowej postaci pijany jest też coraz chętniej poza Polską, przede wszystkim w USA. Barmani wiedzą jak z Luksusowej uczynić najlepszy pożytek. Chwalą ją sobie też więźniowie diety bezglutenowej.


WRAŻENIA: barwa w sposób oczywisty neutralna; klarowność pełna; ślad na kieliszku gładki; aromat delikatny, jednorodny, minimalnie etylowy, może ciut waniliowy; smak okrągły, z lekko słodką końcówką; moc 40%.

SERWOWANIE: można chłodzić, można mrozić, ale delikatna jest na tyle, że Celsjusza wystarczy, najlepiej sprawuje się po prostu w kieliszku, ale w szklaneczce z kostką lodu także; w long drinkach Luksusowa dzięki swej neutralności pasuje absolutnie do wszystkiego; jak to czysta… lubi zimne i ciepłe zakąski, odporna nawet na trudy trawienia ciężkostrawnej polskiej kuchni wieprzowo-bigosowej. Lubię kilka jej kropel w sorbetach.

PRZEMYSŁAW
OSUCHOWSKI
OBERŻYŚWIAT


© GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2017
Słowa kluczowe: WÓDKA, LUKSUSOWA, POLSKA