BOMBAY SAPPHIRE LONDON GIN
W dżinie – polskie snoby piszą:
ginie – zaklęta jest siła niebywała. Jałowcowy smak i radosna (ok. 40-45%) moc
czynią z tego trunku rzecz zdecydowanie męską. Choć wynalezienie chininowego
toniku zaprzyjaźniło też dżin z płcią przeciwną. Królowa Matka dojechała z
pomocą gin&tonic do 102 pietra, a przez ponad połowę żywota pierwszy
koktajl pijała ponoć o 9 rano. Natomiast prawdziwi mężczyźni zawsze stawiali na
dżin w postaci czystej i niekoniecznie schłodzonej. Tylko wtedy dżin
przedstawia nam ogrom swego ducha.
Mój ulubiony Bombay Sapphire (destylowany
londyński wytrawny dżin) szafirowym kolorem butelki przypomina towary apteczne,
więc jak lekarstwo staram się go traktować. Prostą jałowcówkę zrobi wszak
każdy, komu nie zadrży ręka przy nalewaniu spirytusu na podsuszone owoce
jałowca. Niestety nadużywanie takie drżenie na ogół wywołuje. Mogą nam więc w
tym pomóc dzieci lub niepijąca żona, jeżeli takim skarbem nas Bóg „uszczęśliwił”.
Natomiast do stworzenia Bombay
Sapphire używa się rozwodnionego spirytusu, nad którym w alembiku w
trakcie drugiej destylacji zwisa w koszyczku pojemnik z mieszanką cudów. Czego
tam nie ma?! Owoce jałowca (a jakże!) z
Włoch, skórka cytrynowa z Hiszpanii, lukrecja z Chin, korzeń kosaćca z Włoch,
gorzkie migdały z Hiszpanii, korzeń anżeliki (u nas z tego robi się litworówkę!)
z Saksonii, nasiona kolendry z Maroka, kora kasji (podobno działa przeczyszczająco...)
z Indochin, jagody kubeby (coś podobnego do pieprzu) z Jawy oraz rajskie ziarna
z Afryki Zachodniej (często mylone z kardamonem). Niezły zestaw, co?
Ciekawostką może być i to, że wszystkie składniki tego przysmaku pochodzą z
krajów, które w skład imperium brytyjskiego nigdy nie wchodziły! Ale wróćmy do
alembika - dopiero ponowna powolna destylacja zabiera po drodze alkoholową parą
wszystkie aromaty i smaki. Mówię Wam, cudo! I nawet jeżeli sporo w tym
marketingowej legendy, a w butelce więcej przemysłowej mieszanki spirytusu i
koncentratu dżinowego, ja wolę ufać autorytetowi uwiecznionej na etykiecie
królowej Wiktorii. Przecież ogólnie wiadomo, że jej zażyłość z dżinem też była
głębsza niż z mężem ks. Albertem.
Dżin od wieków towarzyszył
brytyjskim podbojom, natomiast w naszym na ogół podbijanym kraju jałowcówka
towarzyszyła zawsze dziczyźnie. Gdyby Anglicy byli podbijani i przez wieki
ciemiężeni, może mieliby dzisiaj lepszą kuchnię. Mają podłą, a my choć nad
zniewoleniem lubimy biadać, dziczyzną
możemy się szczycić. Przed paru laty w Mucznem, w Wilczej Jamie, bieszczadzkiej
leśniczówce Państwa Pawlaków nie tylko analizowałem subtelne różnice między
jałowcówką, dżinem i przemycaną z Ukrainy piercowką, ale też jadłem
fantastycznie zamarynowany i pieczony dziczy udziec. Pani Anna rodzinnego przepisu
(o dziwo z kielecczyzny!) nie poskąpiła. Może aby uwolnić wątrobę męża od
mojego towarzystwa? Już w domu recepturę sprawdziłem na udźcu dzika, potem
jagnięcia, wreszcie na wieprzowej szynce. Wyszło genialnie, więc podaję
dalej...
Podstawą starej receptury jest
marynowanie... na sucho. Na patelnię do rozgrzanej garści soli wrzucamy kilka
ząbków drobno posiekanego czosnku, po
garści zmielonych w młynku lub utłuczonych w moździerzu ziaren: jałowca, ziela
angielskiego, kolendry, pieprzu oraz kilka liści laurowych. Proporcje zależą od
indywidualnych preferencji – zachęcam do eksperymentów – przy pierwszym
podejściu do marynaty radzę stosować ilości porównywalne. Nawiasem mówiąc
niezłą suchą marynatę można by zrobić ze składników Bombay Sapphire, tylko skąd je brać! Taką suchą mieszaniną
nacieramy solidny kawał szynki lub pieczeniowego i odstawiamy na 3-4 dni.
Jeżeli marynować będziemy np. pieczeń cielęcą to wystarczy 1 dzień. Następnie
mięso szpikujemy według przepisu Pani Anny suszonymi śliwkami. Ja zachęcam do
zrobienia czegoś więcej, mianowicie, kroimy w słupek wędzoną słoninę i przez
noc macerujemy ją w dżinie. I „pijaną” słoniną szpikujemy naszą pieczeń. Można też mięso szpikować całymi ząbkami
czosnku. Ewentualnie wszystkiego po trochu, Potem klasyka: obsmażenie mięsa na
oleju, podlanie szklanką czerwonego wina i 2 godziny cierpliwości przy
piekarniku. Kroimy plastry grubości palca, zachwycamy się mozaiką kostek
macerowanej słoninki. Powstały sos można zagęścić mąką lub razowym chlebem.
Oczywiście kieliszeczek czystego dżinu obok talerza też się przyda. A jeżeli
będzie to Bombay Sapphire czyli
bombajski szafir wybaczycie
myśliwym wszelkie winy. Nawet Anglikom, którzy polują głównie na lisy. Dobrze,
że nie próbują ich jeść.
WRAŻENIA: barwa neutralna; ślad na kieliszku bez odrębnej
charakterystyki; aromat intensywny, bogaty – nad spirytusowym przewaga jałowca
(nie tylko jego owoców, ale też igliwia i kory) i innych przypraw; smak mocny
(40%), wartki, pikantny, skoncentrowany, bardzo długi – obok podstawy
jałowcowej cierpkość cytrusowa, gorycz skontrastowana słodkim mgnieniem.
SERWOWANIE: w tradycji barmańskiej londyński gin jest podstawą long
drinków lub ich perfumą, ale schłodzony Bombay Sapphire w małych kieliszkach
smaczny jest też w postaci czystej (tak pijano w Polsce jałowcówkę) lub nalany
do szerokiej szklanki na jedną kostkę lodu z plasterkiem cytryny lub limonki.
OBERŻYŚWIAT
OSUCHOWSKI
©
GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz