piątek, 1 marca 2013

1. BOMBAY SAPPHIRE

 

BOMBAY SAPPHIRE LONDON GIN

 


W dżinie – polskie snoby piszą: ginie – zaklęta jest siła niebywała. Jałowcowy smak i radosna (ok. 40-45%) moc czynią z tego trunku rzecz zdecydowanie męską. Choć wynalezienie chininowego toniku zaprzyjaźniło też dżin z płcią przeciwną. Królowa Matka dojechała z pomocą gin&tonic do 102 pietra, a przez ponad połowę żywota pierwszy koktajl pijała ponoć o 9 rano. Natomiast prawdziwi mężczyźni zawsze stawiali na dżin w postaci czystej i niekoniecznie schłodzonej. Tylko wtedy dżin przedstawia nam ogrom swego ducha.
Mój ulubiony Bombay Sapphire (destylowany londyński wytrawny dżin) szafirowym kolorem butelki przypomina towary apteczne, więc jak lekarstwo staram się go traktować. Prostą jałowcówkę zrobi wszak każdy, komu nie zadrży ręka przy nalewaniu spirytusu na podsuszone owoce jałowca. Niestety nadużywanie takie drżenie na ogół wywołuje. Mogą nam więc w tym pomóc dzieci lub niepijąca żona, jeżeli takim skarbem nas Bóg „uszczęśliwił”. Natomiast do stworzenia Bombay Sapphire używa się rozwodnionego spirytusu, nad którym w alembiku w trakcie drugiej destylacji zwisa w koszyczku pojemnik z mieszanką cudów. Czego tam nie ma?!  Owoce jałowca (a jakże!) z Włoch, skórka cytrynowa z Hiszpanii, lukrecja z Chin, korzeń kosaćca z Włoch, gorzkie migdały z Hiszpanii, korzeń anżeliki (u nas z tego robi się litworówkę!) z Saksonii, nasiona kolendry z Maroka, kora kasji (podobno działa przeczyszczająco...) z Indochin, jagody kubeby (coś podobnego do pieprzu) z Jawy oraz rajskie ziarna z Afryki Zachodniej (często mylone z kardamonem). Niezły zestaw, co? Ciekawostką może być i to, że wszystkie składniki tego przysmaku pochodzą z krajów, które w skład imperium brytyjskiego nigdy nie wchodziły! Ale wróćmy do alembika - dopiero ponowna powolna destylacja zabiera po drodze alkoholową parą wszystkie aromaty i smaki. Mówię Wam, cudo! I nawet jeżeli sporo w tym marketingowej legendy, a w butelce więcej przemysłowej mieszanki spirytusu i koncentratu dżinowego, ja wolę ufać autorytetowi uwiecznionej na etykiecie królowej Wiktorii. Przecież ogólnie wiadomo, że jej zażyłość z dżinem też była głębsza niż z mężem ks. Albertem.
Dżin od wieków towarzyszył brytyjskim podbojom, natomiast w naszym na ogół podbijanym kraju jałowcówka towarzyszyła zawsze dziczyźnie. Gdyby Anglicy byli podbijani i przez wieki ciemiężeni, może mieliby dzisiaj lepszą kuchnię. Mają podłą, a my choć nad zniewoleniem  lubimy biadać, dziczyzną możemy się szczycić. Przed paru laty w Mucznem, w Wilczej Jamie, bieszczadzkiej leśniczówce Państwa Pawlaków nie tylko analizowałem subtelne różnice między jałowcówką, dżinem i przemycaną z Ukrainy piercowką, ale też jadłem fantastycznie zamarynowany i pieczony dziczy udziec. Pani Anna rodzinnego przepisu (o dziwo z kielecczyzny!) nie poskąpiła. Może aby uwolnić wątrobę męża od mojego towarzystwa? Już w domu recepturę sprawdziłem na udźcu dzika, potem jagnięcia, wreszcie na wieprzowej szynce. Wyszło genialnie, więc podaję dalej...
Podstawą starej receptury jest marynowanie... na sucho. Na patelnię do rozgrzanej garści soli wrzucamy kilka ząbków drobno posiekanego czosnku,  po garści zmielonych w młynku lub utłuczonych w moździerzu ziaren: jałowca, ziela angielskiego, kolendry, pieprzu oraz kilka liści laurowych. Proporcje zależą od indywidualnych preferencji – zachęcam do eksperymentów – przy pierwszym podejściu do marynaty radzę stosować ilości porównywalne. Nawiasem mówiąc niezłą suchą marynatę można by zrobić ze składników Bombay Sapphire, tylko skąd je brać! Taką suchą mieszaniną nacieramy solidny kawał szynki lub pieczeniowego i odstawiamy na 3-4 dni. Jeżeli marynować będziemy np. pieczeń cielęcą to wystarczy 1 dzień. Następnie mięso szpikujemy według przepisu Pani Anny suszonymi śliwkami. Ja zachęcam do zrobienia czegoś więcej, mianowicie, kroimy w słupek wędzoną słoninę i przez noc macerujemy ją w dżinie. I „pijaną” słoniną szpikujemy naszą pieczeń.  Można też mięso szpikować całymi ząbkami czosnku. Ewentualnie wszystkiego po trochu, Potem klasyka: obsmażenie mięsa na oleju, podlanie szklanką czerwonego wina i 2 godziny cierpliwości przy piekarniku. Kroimy plastry grubości palca, zachwycamy się mozaiką kostek macerowanej słoninki. Powstały sos można zagęścić mąką lub razowym chlebem. Oczywiście kieliszeczek czystego dżinu obok talerza też się przyda. A jeżeli będzie to Bombay Sapphire czyli bombajski szafir wybaczycie myśliwym wszelkie winy. Nawet Anglikom, którzy polują głównie na lisy. Dobrze, że nie próbują ich jeść.
WRAŻENIA: barwa neutralna; ślad na kieliszku bez odrębnej charakterystyki; aromat intensywny, bogaty – nad spirytusowym przewaga jałowca (nie tylko jego owoców, ale też igliwia i kory) i innych przypraw; smak mocny (40%), wartki, pikantny, skoncentrowany, bardzo długi – obok podstawy jałowcowej cierpkość cytrusowa, gorycz skontrastowana słodkim mgnieniem.
SERWOWANIE: w tradycji barmańskiej londyński gin jest podstawą long drinków lub ich perfumą, ale schłodzony Bombay Sapphire w małych kieliszkach smaczny jest też w postaci czystej (tak pijano w Polsce jałowcówkę) lub nalany do szerokiej szklanki na jedną kostkę lodu z plasterkiem cytryny lub limonki.

PRZEMYSŁAW
OBERŻYŚWIAT
OSUCHOWSKI


© GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2013


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz