WINIAK, BRANDY DE JEREZ, CARLOS I
Troskliwa opieka nad kobietami, końmi i koniakiem
przynosi na ogół sporo pożytku i satysfakcji. Bywa oczywiście, że ktoś nasz
hołubiony koniak wypije, na koniu odjedzie, a i jeszcze kobietę zabierze. O ile
jednak kobiety bywają gadatliwe, a konie narowiste (czasem zdarza się
odwrotnie), koniak milczy i nie sprzeciwia się, nawet gdy robimy z nim rzeczy
karkołomne. Bo przecież dobra brandy zawsze podniesie nasze samopoczucie,
wysublimuje gust, wzmocni smak i zapewni miłe wspomnienia. A z końmi... A z
kobietami... Wiadomo…
Winiak to polska nazwa brandy czyli destylatu,
którego bazą wyjściową jest winogronowe dobro. A brandy nazywamy każdy starzony
w dębinie winiak, który nie pochodzi z Cognac lub z Gaskonii i koniakiem ani
armaniakiem nazywany być nie powinien. Moim ulubionym winiakiem jest brandy
de Jerez Carlos I solera gran reserva – nazwa cokolwiek długa, podobnie jak
nazwiska hiszpańskie, ale nie ma w niej jednego zbędnego słowa. Brandy de Jerez to
pierwsza na świecie zastrzeżona nazwa odnosząca się do miejsca pochodzenia
trunku. A pochodzi on z Andaluzji, właśnie w południowej Hiszpanii w winnicach
wokół miasta Jerez de la Frontera wyrabia się to cudo. Zaczęło się oczywiście
od wina – Hiszpanie mówią jerez, Brytyjczycy nazywają je sherry, Francuzi
xérés, a Polacy (ci najstarsi) kseres. Choć niestety znam wielu, którzy założą
się o każde pieniądze, iż sherry to wiśniówka. Oby kac ich męczył, gdy o
alkoholu choćby pomyślą!
Wino z Jerez wyrabiane jest metodą solera,
czyli dojrzewają w beczkach ustawionych piętrowo (najmłodsze na szczycie,
najstarsze na spodzie), następnie łączy się je (przelewa) stopniowo według
starszeństwa. Dolewa się młodsze do starszych i cierpliwie czeka, aż osiągną
smak idealny. Sprzedaje się wino z beczki najniższej, beczkę dopełnia się potem
winem z wyższego piętra i tak… bez końca. Wino z Jerez dojrzewa z dostępem
powietrza czyli w beczkach napełnionych w ¾ oraz w stosunkowo wysokiej
temperaturze, bo nie w chłodnych piwnicach lecz przewiewnych bodegach. A
ponieważ beczki nie mogą być pełne, fermentacja jest gwałtowna, a na powierzchni tworzy się kożuch drożdżowy i
wino ma bardzo specyficzny (lekko „pleśniowy”) smak. Co ciekawe winem tym od
wieków zapijają się głównie Brytyjczycy. Oni też – a dokładniej skąpi Szkoci –
zaczęli wykorzystywać stare beczki po sherry do dojrzewania whisky.
Tymczasem Andaluzyjczycy też używali starych beczek
po winie, ale tylko do transportu winiaku, zwykle młodego destylatu z wytłoczyn
winogronowych. I... stał się cud! W 1850 roku transport wódki gronowej w
beczkach po sherry utknął w Amsterdamie na kilka lat w wyniku finansowych
nieporozumień miedzy hurtownikami. Gdy po latach odpieczętowano beczki, surowy
winiak zamienił się w cud smaku, aromatu, koloru. Spirytus złagodniał, nabrał
ciemnej bursztynowej barwy, przeszedł smakami wielu roczników sherry
utrwalonymi w dębowych klepkach i w kamieniu winnym, który z biegiem lat pokrył
wnętrze beczki. Właściciel pechowego (szczęśliwego!!!) transportu do Amsterdamu
natychmiast zaczął stosować tę metodę dojrzewania brandy, a jego pierwszy
trunek Fundador jest znany do dzisiaj. O samym Fundadorze opowiem przy
innej okazji.
Spyta ktoś, a co to gran solera reserva? Cóż, brandy starzono oczywiście podobną metodą
jak wino. Przelewając młodsze roczniki do starszych (trochę po drodze
sprzedając lub spijając) osiągnięto wyjątkową finezję aromatów i smaków. I
według stopni beczek sklasyfikowano samą brandy. Solera to beczka
najwyższa, nazwijmy ją szkołą podstawową. Coś już sobą przedstawia, ale jeszcze
w smaku jest zbyt zbuntowana, poczochrana, starzono ją co najmniej 6 miesięcy. Solera
reserva to beczka następna, przyjmijmy, że to koniakowa matura, ma co najmniej
12 miesięcy. W smaku już uspokojona, ale duch jeszcze ma niepokorny. Dopiero solera
gran reserva – po minimum 3 latach – może mienić się tytułami magistrów,
doktorów, profesorów. Elegancja, dojrzałość, powaga. Mówię Wam, bajeczna rzecz.
A bywa że czekając na pełnię smaku i „wykształcenia” przelewają z wyższej
beczki do niższej przez 15 i więcej lat! I taka właśnie jest brandy de Jerez
Carlos I solera gran reserva. W końcu królewskie imię do czegoś
zobowiązuje.
Większość naszych znajomych uważa koniakowe zakupy
za kosztowną i zbędną ekstrawagancję. A gdy butelkę koniaku dostaną w
prezencie, nie rozpieczętowują lecz traktują jako „prezent przechodni”.
Osobiście nie mam nic przeciw wędrówce butelek, byle wieloetapowa podróż
kończyła się w moim barku. I natychmiast taki prezent lub zakup odkręcam, łamię
pieczęcie, zrywam banderole, aby nikt w domu nie wpadł na pomysł wykorzystania
butelki niczym dar uniwersalny. Nie uważam też, że to droga przyjemność.
Przecież koniaku nie „ciągniemy” pod śledzia, nie załatwiamy się z nim w
godzinę. Butelka takiego trunku powinna nas cieszyć miesiącami.
Jeżeli więc Wasz koń zerwie pęta, a Wasza kobieta przestanie
kochać... zawsze możecie liczyć na brandy de Jerez. Żaden przecież
rumak, ani piękność nie dadzą Wam tyle aksamitnego, karmelowego, dojrzałego, z
nutką słodyczy i dymu… zapomnienia.
WRAŻENIA: barwa ciemna, niemal
brunatna, brąz miodu gryczanego; ślad na kieliszku smugowy; aromat delikatny,
ale po podgrzaniu dłonią w kieliszku agresywniejszy, owocowy z winną końcówką,
z nuta wanilii i migdałów oraz jakby pleśni; smak mocno skoncentrowany,
jednorodny, stabilny, ale piętrowo przedstawia różne bajki: winiak, karmel,
węgiel, dym, czekolada, skóra i dębinowa tanina; moc umiarkowana, 38%.
SERWOWANIE: minimalne ilości w
obszernym koniakowym kieliszku; sam kieliszek można też wcześniej ogrzać
wrzątkiem; nowsze szkoły zezwalają na popijanie brandy de Jerez w szklaneczce
do whisky z kostką lodu lub traktowanie brandy jako podstawy longdrinków, ale
coś podejrzewam, iż to moda zręcznie sterowana przez producentów brandy, którzy
chcą zwrócić uwagę młodej, wolnej od snobizmu klienteli i zwiększyć sprzedaż.
Bo szkoda tak zacnego trunku na eksperymenty.
Przemek
Fot. Grzegorz Kozakiewicz
Fot. Grzegorz Kozakiewicz
© GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski,
Kraków 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz