WÓDKA GDAÑSKA, GOLDWASSER
Święty Krzysztof
jest – o czym ogólnie wiadomo – patronem podróżnych. Nieco
rzadziej pamięta się o tym, że Krzyś opiekuje się też
poszukiwaczami skarbów. Dla mnie Krzychu bywa nad wyraz łaskawy, bo
i podróży nie widać końca i alkoholowe skarby przywożę ciągle
nowe. Ale przecież bywa i tak, że coś zawieźć trzeba. Od zawsze
zabierałem z sobą kilka półlitrowych butelek Goldwasseru. Butelka
(wzór jeszcze z czasów socjalistycznej smuty) prawdę mówiąc była
brzydka, ale zawartość pod każdą szerokością geograficzną
wywoływała euforyczne westchnienia i falowanie biustów. Ciągle
musiałem tłumaczyć, że to prawdziwe płatki złota, i że to
bardzo stara polska tradycja. Żeby nie było nudno historię
ubarwiałem ile wlezie – w końcu gdy o imponderabilia idzie, nie
ma się co obcinać. Niech wiedzą, że Polacy nie gęsi. Zresztą
podobnie robił Wojciech Kossak, zabierał pokaźne zapasy
Goldwasseru w swe nieraz dalekie podróże. Skrzętnie omijam tylko w
opowieściach mickiewiczowski wątek picia wódki gdańskiej (w końcu
likieru) do bigosu, bo taka kombinacja przez gardło by mi nie
przeszła. Niestety od pięciu lat mam z tym trunkiem kłopot –
przestali go nad Wisłą wyrabiać, a niemiecki oryginał wymaga
dodatkowych tłumaczeń „geopolitycznych”. Na szczęście na
etykiecie owego likieru produkowanego w niewielkim Nörten-Hardenberg
została nazwa Danzig. Ale po kolei…
Złota Woda...
wygląda jak woda, ale cóż się w niej prócz cukru nie kryje! Otóż
mamy tam między innymi: gałkę muszkatołową, cynamon, anyż
gwiaździsty, kardamon, jałowiec, pieprz, macierzankę, goździki,
miętę, melisę, kolendrę, lawendę, rozmaryn oraz skórkę
cytrynową i pomarańczową. Powtarzam, między innymi! Teoretycznie
można zestawiać taką nalewkę w domu. Spirytus słodzony jest nie
tylko cukrem (pół kilo na litr likieru), miodem, ale i niewielką
ilością koniaku. Do rozwiązania pozostaje jeszcze problem
kąpiącego się w tej 40 procentowej zawiesinie złota. W
oryginalnym wyrobie błyskają płatki złota 22 karatowego. Skąd
takie brać nie mam zielonego pojęcia. W wyrobie domowym wystarczyć
muszą drobinki złota cukierniczego, które w postaci arcycienkiej
folii znaleźć można. Rozwodnicy więc niech skrobią zbędne już
obrączki, złoto ponoć nie szkodzi, nie ma też wpływu na smak
likieru. A jak wygląda!
Historia „złotej
wody” jest chyba nawet ciekawsza niż jej smak. Zaczęło się
wszystko 5 lipca 1598 roku. Wtedy to obywatelstwo Gdańska oficjalnie
uzyskał protestancki uchodźca z Niderlandów, Ambroży Vermöllen.
Majątku wielkiego nie posiadał, ale przywędrował do Gdańska z
recepturami różnych nalewek, które w owych czasach częściej
pełniły rolę leczniczych mikstur niż napojów towarzyskich. I
właśnie receptura niderlandzkiej güldenwasser podbiła serca i
podniebienia gdańskich smakoszy. Kilka pokoleń później, na
początku XVII wieku była to już marka znana i produkowano ją w
gorzelni mieszczącej się tam, gdzie dzisiaj restauracja „Pod
Złotym Łososiem”. Przez 300 następnych lat! Łosoś widniał nad
odrzwiami kamienicy więc trafił też na etykietę trunku.
Pijali ją carowie
Rosji i królowie Francji. Książe Józef Poniatowski wychylał
kieliszek do śniadania. Uwieczniona jest też w rodzimej i światowej
literaturze. Sędzia częstował nią w „Panu Tadeuszu”, Boryna
opijał swe zaręczyny z Jagną. Pisali o niej Tuwim i Konopnicka
oraz wielu autorów niemieckich.
Dzisiaj prawa do
receptury Goldwasseru posiada graf von Hardenberg, posiada też
prawdopodobnie (takich tajemnic biznesowych pilnie się strzeże)
jeszcze XVI-wieczny manuskrypt z oryginalną recepturą Ambrożego
Vermöllena. A polmosy w Starogardzie Gdańskim i w Poznaniu w 2009 z
marki tej z tajemniczych i niejasnych powodów zrezygnowały, zapewne
by uniknąć ewentualnych procesów. Poznańska firma ma jednak nadal
prawa do brandu „Wódka Gdańska”, szkoda, że z niego nie
korzysta, bo byłoby czym się w świecie chwalić.
Osobiście, gdy po
świecie się nie włóczę, Gdańską Wódkę kojarzę z…
staropolskim piernikiem. Oto przepis wielokrotnie w mym domu
sprawdzony.
Na niewielkim
gazie rozpuszczamy kostkę masła, pół litra miodu i 1,5 szklanki
cukru (lub litr miodu bez cukru – wariant smaczniejszy lecz
droższy). Trzeba uważać żeby się nie zagotowało i nie
skarmelizowało. Jeżeli tak się zdarzy możemy już tylko wyrzucić
wszystko za okno (albo zrobić prostą przepalankę) i zacząć
delikatnie od początku (wiem, bo tak mi się kiedyś porobiło).
Następnie należy ostudzić garnek w misce z wodą i kilkoma
kostkami lodu (trzeba się spieszyć, nie wiem czemu, ale podobno tak
trzeba). Teraz mieszając dodać należy: 1 kilogram mąki pszennej,
3 całe jajka (ale… bez skorupek), 3 łyżeczki sody spożywczej
rozpuszczonej uprzednio w odrobinie mleka, 150 g orzechów włoskich,
100 g kandyzowanej skórki pomarańczowej oraz przyprawy. Przyprawom
przyjrzyjmy się chwil kilka. Leniwi mogą kupić gotową mieszankę
„przyprawy do pierników”, ale radzę machnąć ręką na
przemysłowe potworki uzupełnione różnymi chemicznymi
stymulatorami. Pokruszmy (jeżeli ktoś jeszcze ma moździerz to do
dzieła!) albo zmielmy w młynku: goździki, cynamon (kora, nie
proszek!), gałkę muszkatołową, imbir i pieprz. Nie żałujmy
niczego! Spokojnie wyróbmy ciasto i... teraz już nie musimy się
nigdzie spieszyć. Ciasto wkładamy do kamionkowego naczynia i
odstawiamy do lodówki lub na balkon. Nie mam pojęcia czemu naczynie
ma być kamionkowe, może nie powinno tam docierać światło? Wiem
natomiast, że na dwa tygodnie należy zapomnieć o wszystkim. Potem
należy ciasto rozwałkować na plastry grubości 1,5 cm i piec 50
minut w średnio nagrzanym piekarniku (180 st.). Piernikowe placki
można pięknie „skleić” powidłami lub ulubioną konfiturą (od
dwóch do pięciu pięter), całość zdobić choćby czekoladą.
I... znów trzeba poczekać, ale już tylko 3 dni aż zmięknie.
Bomba!
Zdarzyło mi się
kiedyś, że po wystawieniu w grudniu zarobionego ciasta na balkon o
pierniku zapomniałem na amen. Garniec (kamionkowy, a jakże)
odnalazł się gdy stopniały śniegi. Ciasto wyglądało, hm... na
pewno nigdy czegoś takiego nie jedliście, może kilka razy w coś
podobnego zdarzyło Wam się wdepnąć. Ale zapach nie był
odstręczający. Ponieważ wiedziałem (z lektur), że w dawnych
wiekach garnce z piernikowym surowym ciastem zakopywano w ziemi nawet
na kilka lat, postanowiłem kontynuować eksperyment. Upiekłem i
wyszło kapitalnie. Goście mlaskali i dopiero gdy opowiedziałem o
perypetiach z pamięcią, jeść przestali. Ja nie i tego Wam życzę.
Spyta ktoś, co ma
piernik do Złotej Wody? No to popatrzcie jeszcze raz w składniki
piernicze. Przecież gdyby zastąpić masło, jaja, mąkę i sodę
spirytusem... naleweczka jak złoto! A przegryza się szybciej niż
ciasto piernikowe na balkonie dojrzewa. Mówię Wam, jak złoto!
Goldwasser jest
niezmiennie w świecie kapitalnym towarem wymiennym. Choć na polskim
lotnisku w sklepie wolnocłowym kosztuje raptem około 30 złociszy,
bywa że na krańcach świata skłania obdarowanych do rewanżu na
miarę wyjątkowości złotych płatków. Ja dzięki Złotej Wodzie
załatwiłem już w świecie kilka ważnych spraw, a na przykład w
urugwajskiej winnicy Castel Pujol (zapamiętajcie tę nazwę – wina
wyśmienite) tuż przy granicy z Brazylią Wódka Gdańska wywołała
tyle szumu, że brazylijscy kowboje chcieli nawet przesunąć granicę
byle popróbować odrobinę eliksiru z Polski. Nie byłaby to zresztą
pierwsza w historii wojna o złoto. I pewnie nie ostatnia. Obdarowany
gospodarz Javier Carrau zrewanżował się cudnie omszałą butelką
tannatu 1994 wartą ponad 300 euro. Polecam takie podejście do
wymiany międzynarodowej naszym ministrom finansów. To dużo lepszy
wariant niż ćwiczony latami „my wam węgiel, wy nam banany”.
WRAŻENIA:
trunek bezbarwny z słomkowym akcentem (światło odbite od drobinek
złota? domieszka koniaku?); gęstość wręcz oleista, spora
koncentracja cukru; ślad na kieliszku opalizujący; aromat
delikatny, korzenny i ciut ziołowy; smak niejednorodny, złożony –
cukrowe nuty, orientalne przyprawy z pikantną końcówką; słodycz
potężna, dominująca. Moc 38%.
SERWOWANIE: w kieliszku likierowym lub w wódczanej „stopce”
(bardziej po staropolsku), w temperaturze pokojowej, by nie tracić
aromatu, przed nalaniem butelką trzeba wstrząsnąć, aby drobinki
złota zawirowały w szkle, Goldwasser kiedyś pijano do mięsnych
potraw, dziś bardziej przystoi ciastom, tortom i innym deserom,
kawie, lodom, ale pasztety lub ryby w galarecie za towarzystwo Wódki
Gdańskiej też się nie pogniewają.
OSUCHOWSKI
OBERŻYŚWIAT
©
GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2014
No nareszcie znalazłam sposób serwowania Goldwassera . Dzięki.
OdpowiedzUsuń