poniedziałek, 19 maja 2014

7 GOLDWASSER



WÓDKA GDAÑSKA, GOLDWASSER 



Święty Krzysztof jest – o czym ogólnie wiadomo – patronem podróżnych. Nieco rzadziej pamięta się o tym, że Krzyś opiekuje się też poszukiwaczami skarbów. Dla mnie Krzychu bywa nad wyraz łaskawy, bo i podróży nie widać końca i alkoholowe skarby przywożę ciągle nowe. Ale przecież bywa i tak, że coś zawieźć trzeba. Od zawsze zabierałem z sobą kilka półlitrowych butelek Goldwasseru. Butelka (wzór jeszcze z czasów socjalistycznej smuty) prawdę mówiąc była brzydka, ale zawartość pod każdą szerokością geograficzną wywoływała euforyczne westchnienia i falowanie biustów. Ciągle musiałem tłumaczyć, że to prawdziwe płatki złota, i że to bardzo stara polska tradycja. Żeby nie było nudno historię ubarwiałem ile wlezie – w końcu gdy o imponderabilia idzie, nie ma się co obcinać. Niech wiedzą, że Polacy nie gęsi. Zresztą podobnie robił Wojciech Kossak, zabierał pokaźne zapasy Goldwasseru w swe nieraz dalekie podróże. Skrzętnie omijam tylko w opowieściach mickiewiczowski wątek picia wódki gdańskiej (w końcu likieru) do bigosu, bo taka kombinacja przez gardło by mi nie przeszła. Niestety od pięciu lat mam z tym trunkiem kłopot – przestali go nad Wisłą wyrabiać, a niemiecki oryginał wymaga dodatkowych tłumaczeń „geopolitycznych”. Na szczęście na etykiecie owego likieru produkowanego w niewielkim Nörten-Hardenberg została nazwa Danzig. Ale po kolei…
Złota Woda... wygląda jak woda, ale cóż się w niej prócz cukru nie kryje! Otóż mamy tam między innymi: gałkę muszkatołową, cynamon, anyż gwiaździsty, kardamon, jałowiec, pieprz, macierzankę, goździki, miętę, melisę, kolendrę, lawendę, rozmaryn oraz skórkę cytrynową i pomarańczową. Powtarzam, między innymi! Teoretycznie można zestawiać taką nalewkę w domu. Spirytus słodzony jest nie tylko cukrem (pół kilo na litr likieru), miodem, ale i niewielką ilością koniaku. Do rozwiązania pozostaje jeszcze problem kąpiącego się w tej 40 procentowej zawiesinie złota. W oryginalnym wyrobie błyskają płatki złota 22 karatowego. Skąd takie brać nie mam zielonego pojęcia. W wyrobie domowym wystarczyć muszą drobinki złota cukierniczego, które w postaci arcycienkiej folii znaleźć można. Rozwodnicy więc niech skrobią zbędne już obrączki, złoto ponoć nie szkodzi, nie ma też wpływu na smak likieru. A jak wygląda!
Historia „złotej wody” jest chyba nawet ciekawsza niż jej smak. Zaczęło się wszystko 5 lipca 1598 roku. Wtedy to obywatelstwo Gdańska oficjalnie uzyskał protestancki uchodźca z Niderlandów, Ambroży Vermöllen. Majątku wielkiego nie posiadał, ale przywędrował do Gdańska z recepturami różnych nalewek, które w owych czasach częściej pełniły rolę leczniczych mikstur niż napojów towarzyskich. I właśnie receptura niderlandzkiej güldenwasser podbiła serca i podniebienia gdańskich smakoszy. Kilka pokoleń później, na początku XVII wieku była to już marka znana i produkowano ją w gorzelni mieszczącej się tam, gdzie dzisiaj restauracja „Pod Złotym Łososiem”. Przez 300 następnych lat! Łosoś widniał nad odrzwiami kamienicy więc trafił też na etykietę trunku.
Pijali ją carowie Rosji i królowie Francji. Książe Józef Poniatowski wychylał kieliszek do śniadania. Uwieczniona jest też w rodzimej i światowej literaturze. Sędzia częstował nią w „Panu Tadeuszu”, Boryna opijał swe zaręczyny z Jagną. Pisali o niej Tuwim i Konopnicka oraz wielu autorów niemieckich.
Dzisiaj prawa do receptury Goldwasseru posiada graf von Hardenberg, posiada też prawdopodobnie (takich tajemnic biznesowych pilnie się strzeże) jeszcze XVI-wieczny manuskrypt z oryginalną recepturą Ambrożego Vermöllena. A polmosy w Starogardzie Gdańskim i w Poznaniu w 2009 z marki tej z tajemniczych i niejasnych powodów zrezygnowały, zapewne by uniknąć ewentualnych procesów. Poznańska firma ma jednak nadal prawa do brandu „Wódka Gdańska”, szkoda, że z niego nie korzysta, bo byłoby czym się w świecie chwalić.
Osobiście, gdy po świecie się nie włóczę, Gdańską Wódkę kojarzę z… staropolskim piernikiem. Oto przepis wielokrotnie w mym domu sprawdzony.
Na niewielkim gazie rozpuszczamy kostkę masła, pół litra miodu i 1,5 szklanki cukru (lub litr miodu bez cukru – wariant smaczniejszy lecz droższy). Trzeba uważać żeby się nie zagotowało i nie skarmelizowało. Jeżeli tak się zdarzy możemy już tylko wyrzucić wszystko za okno (albo zrobić prostą przepalankę) i zacząć delikatnie od początku (wiem, bo tak mi się kiedyś porobiło). Następnie należy ostudzić garnek w misce z wodą i kilkoma kostkami lodu (trzeba się spieszyć, nie wiem czemu, ale podobno tak trzeba). Teraz mieszając dodać należy: 1 kilogram mąki pszennej, 3 całe jajka (ale… bez skorupek), 3 łyżeczki sody spożywczej rozpuszczonej uprzednio w odrobinie mleka, 150 g orzechów włoskich, 100 g kandyzowanej skórki pomarańczowej oraz przyprawy. Przyprawom przyjrzyjmy się chwil kilka. Leniwi mogą kupić gotową mieszankę „przyprawy do pierników”, ale radzę machnąć ręką na przemysłowe potworki uzupełnione różnymi chemicznymi stymulatorami. Pokruszmy (jeżeli ktoś jeszcze ma moździerz to do dzieła!) albo zmielmy w młynku: goździki, cynamon (kora, nie proszek!), gałkę muszkatołową, imbir i pieprz. Nie żałujmy niczego! Spokojnie wyróbmy ciasto i... teraz już nie musimy się nigdzie spieszyć. Ciasto wkładamy do kamionkowego naczynia i odstawiamy do lodówki lub na balkon. Nie mam pojęcia czemu naczynie ma być kamionkowe, może nie powinno tam docierać światło? Wiem natomiast, że na dwa tygodnie należy zapomnieć o wszystkim. Potem należy ciasto rozwałkować na plastry grubości 1,5 cm i piec 50 minut w średnio nagrzanym piekarniku (180 st.). Piernikowe placki można pięknie „skleić” powidłami lub ulubioną konfiturą (od dwóch do pięciu pięter), całość zdobić choćby czekoladą. I... znów trzeba poczekać, ale już tylko 3 dni aż zmięknie. Bomba!
Zdarzyło mi się kiedyś, że po wystawieniu w grudniu zarobionego ciasta na balkon o pierniku zapomniałem na amen. Garniec (kamionkowy, a jakże) odnalazł się gdy stopniały śniegi. Ciasto wyglądało, hm... na pewno nigdy czegoś takiego nie jedliście, może kilka razy w coś podobnego zdarzyło Wam się wdepnąć. Ale zapach nie był odstręczający. Ponieważ wiedziałem (z lektur), że w dawnych wiekach garnce z piernikowym surowym ciastem zakopywano w ziemi nawet na kilka lat, postanowiłem kontynuować eksperyment. Upiekłem i wyszło kapitalnie. Goście mlaskali i dopiero gdy opowiedziałem o perypetiach z pamięcią, jeść przestali. Ja nie i tego Wam życzę.
Spyta ktoś, co ma piernik do Złotej Wody? No to popatrzcie jeszcze raz w składniki piernicze. Przecież gdyby zastąpić masło, jaja, mąkę i sodę spirytusem... naleweczka jak złoto! A przegryza się szybciej niż ciasto piernikowe na balkonie dojrzewa. Mówię Wam, jak złoto!
Goldwasser jest niezmiennie w świecie kapitalnym towarem wymiennym. Choć na polskim lotnisku w sklepie wolnocłowym kosztuje raptem około 30 złociszy, bywa że na krańcach świata skłania obdarowanych do rewanżu na miarę wyjątkowości złotych płatków. Ja dzięki Złotej Wodzie załatwiłem już w świecie kilka ważnych spraw, a na przykład w urugwajskiej winnicy Castel Pujol (zapamiętajcie tę nazwę – wina wyśmienite) tuż przy granicy z Brazylią Wódka Gdańska wywołała tyle szumu, że brazylijscy kowboje chcieli nawet przesunąć granicę byle popróbować odrobinę eliksiru z Polski. Nie byłaby to zresztą pierwsza w historii wojna o złoto. I pewnie nie ostatnia. Obdarowany gospodarz Javier Carrau zrewanżował się cudnie omszałą butelką tannatu 1994 wartą ponad 300 euro. Polecam takie podejście do wymiany międzynarodowej naszym ministrom finansów. To dużo lepszy wariant niż ćwiczony latami „my wam węgiel, wy nam banany”.

WRAŻENIA: trunek bezbarwny z słomkowym akcentem (światło odbite od drobinek złota? domieszka koniaku?); gęstość wręcz oleista, spora koncentracja cukru; ślad na kieliszku opalizujący; aromat delikatny, korzenny i ciut ziołowy; smak niejednorodny, złożony – cukrowe nuty, orientalne przyprawy z pikantną końcówką; słodycz potężna, dominująca. Moc 38%.
SERWOWANIE: w kieliszku likierowym lub w wódczanej „stopce” (bardziej po staropolsku), w temperaturze pokojowej, by nie tracić aromatu, przed nalaniem butelką trzeba wstrząsnąć, aby drobinki złota zawirowały w szkle, Goldwasser kiedyś pijano do mięsnych potraw, dziś bardziej przystoi ciastom, tortom i innym deserom, kawie, lodom, ale pasztety lub ryby w galarecie za towarzystwo Wódki Gdańskiej też się nie pogniewają.

PRZEMYSŁAW
OSUCHOWSKI
OBERŻYŚWIAT

© GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2014


1 komentarz: