STROH, RUM
Często
krążę wokół barku w poszukiwaniu trunku uniwersalnego, co by
pasował do wszystkiego i nie zajmował zbyt wiele miejsca w…
podręcznym bagażu lub wręcz w kieszeni. Szczególną atencję mam
też do wódek, które dobrze się mieszają z płynami gorącymi. A
konkretna wlewka do herbaty lub kawy czyni napój życiodajnym.
Od
czasu podboju Kolumba i jego następców Europa jest pod wrażeniem
rumu. Wódeczka ta przygotowywana z trzciny cukrowej już w XVI wieku
stała się nie tylko przedmiotem pożądania, ale i powszechnym
środkiem płatniczym po obu stronach Atlantyku. Szczególnie w
handlu niewolnikami! Rumy różnej jakości pływały po morzach i
oceanach ratując marynarzy przed szkorbutem i tęsknotą za domem.
Dziś już mało kto pamięta, że w kolonialnym wyścigu przed
Brytyjczykami prym wiedli Habsburgowie, a imperium jakim rządzili w
Ameryce Południowej i Środkowej pozwoliło im zgromadzić zasoby,
którymi posługiwali się aż po I wojnę światową. Jednak dla
Oberżyświata najistotniejszym czynnikiem ich kolonialnego dorobku
jest… rum syntetyczny.
Szybko
mianowicie księgowi cesarza doszli do wniosku, iż transport trunku
też kosztuje, a w dodatku w podróży przez ocean towaru ubywa, jest
bowiem przez marynarzy podpijany. Zaczęli więc kupcy spod znaku
Habsburgów handlować ekstraktem rumowym, a wiec koncentratem
aromatyczno-smakowym. Odparowany rum zamieniał się w gęsty olejek
o brunatnej barwie i bardzo intensywnym zapachu i smaku. Oprócz
pochodnych trzciny cukrowej i melasy (odpadek przy produkcji cukru
trzcinowego) w koncentracie owym były (i są!) też przyprawy
wzbogacające wartości organoleptyczne, np. wanilia. Taki koncentrat
szybko stał się ulubionym dodatkiem kulinarnym w całej Europie –
do dziś olejki takie dodajemy przede wszystkim do ciast, ponczów,
sufletów itp.
Podstawowym
jednak przeznaczeniem koncentratu rumowego było tworzenie rumu
syntetycznego. Olejek dodaje się po prostu do uczciwego destylatu
zbożowego lub ziemniaczanego i… mamy całkiem zgrabny rum!
Wśród
rumów syntetycznych palma pierwszeństwa należy się trunkowi
złożonemu przez Sebastiana Stroha. Uwiecznił swe nazwisko po wsze
czasy i ratuje do dziś „zmarzniętych”. Jego destylarnia w St.
Paul in Lavanttal w Karyntii powstała w 1832 i do naszych dni już
jako klagenfurcka firma cieszy nasze podniebienia. Cieszy nie tylko
smakiem bogatym i aromatem zaczarowanym – Stroh jest przede
wszystkim jednym z najmocniejszych alkoholi świata! W wersji dla
prawdziwych mężczyzn ma 80 procent! Dla wielu moc to zabójcza wiec
firma sprzedaje też „braci mniejszych” o mocy 60, 54, 40 i 38
procent. Czy Sebastian Stroh miał pociąg do piekła, czy też
kierowała nim oszczędność (maksimum mocy przy minimalnej
objętości), nie wiem. Ale jestem wierny szatańskim 80 procentom
oryginału. Wszyscy, którzy lubią do herbaty dolać naparstek
destylatu, wiedzą o co chodzi. Pamiętajcie przy okazji, że herbatę
czy kawę trzeba osłodzić przed dolaniem rumu, w płynie już
alkoholizowanym cukier nie chce się rozpuszczać. A samym Strohem
można nawet ognisko rozpalić, choć takiego marnotrawstwa nie
polecam. Nigdy jednak nie jest mi Stroha szkoda, gdy robię chrust!
Zdarzyło
mi się kiedyś w Republice Południowej Afryki, że chcieliśmy z
moją ówczesną afrykańską żoną uszczęśliwić tambylców
polskim chrustem w tłusty czwartek. Żona zajęła się mąką,
jajami, cukrem, masłem i mlekiem, a ja udałem się na poszukiwanie
spirytusu i smalcu. O ile smalec w niemieckich delikatesach
znalazłem, o tyle po spirytusie ani śladu. Nawet w aptece! Czym się
ratować? Zdecydowałem się na Stroha.
I od tego czasu do takiego rozwiązania przekonuję kolejne żony. Po
prostu jest to jedyny trunek o mocy 80 stopni dostępny w
monopolowych sklepach na całym świecie! Austriacki myśliwy gdy
udaje się na polowanie dźwiga tyle akcesoriów, że nie jest już w
stanie obciążać się przyzwoitą flaszką czterdziestoprocentowego
napoju. Austriacki narciarz gdy dźwiga wszystkie te deski, kijki i
inne gogle nie ma miejsca na porządną butelkę. A odrobina Stroha
w piersiówce może uratować nam życie i na polowaniu i na nartach.
Może nam też uratować honor przy robieniu chrustu. Mało tego,
Stroh
swym intensywnym rumowym aromatem chrust nasz podniesie do rangi
kulinarnego dzieła sztuki. Bo nie chodzi przecież tylko o to by
nasączone spirytusem ciasto nie chłonęło tłustości w trakcie
smażenia w smalcu. Chodzi o to by chrust miał też odpowiednią
chrupkość i ożywiający aromat. Żaden olejek rumowy czy inne
świństwo nie zastąpi spirytualiów szlachetnego pochodzenia.
Pamiętajcie więc – Stroh
ponad wszystko.
Zróbcie
sobie chrust – w stolicy mówią: faworki – sami!
Nie
ma na chrust uczciwszego przepisu niż z Ćwierciakiewiczowej. Oto
składniki:
- 2 x 40 dag mąki
- 2 x 4 łyżki miałkiego cukru
- 2 x 2 łyżki masła
- 2 x 4 jaja (bez skorupek)
- 2 x 8 żółtek
- 2 x 1 łyżka mleka
- 2 x 50 ml spirytusu, choć lepszy Stroh
Spytacie:
dlaczego wszystko mnożone przez 2. Otóż nie znam przypadku by
klasyczne, pojedyncze porcje usatysfakcjonowały przeciętną polską
rodzinę. Szczególnie gdy nie jest ona pozbawiona przyjaciół i
sąsiadów. Z pojedynczego zestawu składników wyjdą nam dwa duże
półmiski chrustu, czyli dla gości wystarczy, ale dla nas już nie.
Tym bardziej że chrustowe prace mają to do siebie, że człowiek
chrust zżera już w drodze z kuchni do stołu. Radzę więc robić
wszystko w podwójnej ilości.
Wszystkie
składniki (z wyjątkiem rumu) mieszamy w dowolnej kolejności. To
duża przyjemność – nie musieć się stresować przymusem
technologicznym. Gdy już wszystko dobrze wyrobimy następuje moment
przezabawny... ciasto jest zbyt luźne. I tak właśnie ma być! Nie
wolno dodawać więcej mąki. Wyrobione ciasto może sobie
ewentualnie poleżeć w lodówce, a my możemy się skupić na
Strohu. Napełniamy kieliszek i wpadamy w zadumę. Dumamy o urokach
najmocniejszego z trunków, dumamy o sławnej scenie spirytusowej w
„Popiele i diamencie”, dumamy o biednych lotnikach, którzy
marnują spirytus do odmrażania samolotowych okienek. Jeżeli zaduma
będzie uczciwie intensywna, można łyknąć. Jeżeli przeżyjemy tę
operację, wracamy do ciasta. To znaczy dolewamy do niego 2
kieliszki, zagniatamy i rozwałkowujemy. Najcieniej jak się da! Jak
się już nie da, nie upadajcie na duchu. Wałkujcie dalej z uporem
równym determinacji naszych posłów w sprawach nieuchylania
poselskich immunitetów i podnoszenia poselskich diet. Po
rozwałkowaniu na dwumilimetrową grubość kroimy ciasto w paski lub
romby (zależnie od rodzinnych tradycji) nacinamy dziurkę w środku
i wykonujemy operację najtrudniejszą czyli pętlę śmierci przy
której ciasto lubi się rozerwać. Za dwunastym razem się udaje.
Piękną przewleczoną przez się wstążkę ciasta wrzucamy na
wrzący smalec lub fryturę. Za dwunastym razem udaje nam się nie
poparzyć. Gdy chruścik złoty, wyławiamy usmażoną piękność,
układamy na papierowym ręczniku, by zabrał nadmiar tłuszczu i
posypujemy chrust cukrem pudrem. Jeżeli mamy w pobliżu dzieci,
chrust znika w tempie smażenia, więc jest to zajęcie zdecydowanie
syzyfowe. Ale mniej więcej po godzinie smażenia dzieci są nażarte,
cała kuchnia w cukrze pudrze i wtedy właśnie odkrywamy praktyczną
stronę przygotowanej podwójnej ilości ciasta. Dobry to moment by
ukoić nerwy filiżanką czekolady na gorąco podlanej kapką Stroha!
Butelka
tego sympatycznego diabła wystarcza na długo…
WRAŻENIA:
barwa koniakowa; klarowność oczywista; ślad na kieliszku gładki,
opalizujący; aromat mocny, etylowy, waniliowy; smak agresywny, wręcz
paraliżujący, złożony, karmel, melasa, wanilia; moc 80%.
SERWOWANIE:
hm… tu mamy kłopot, namawianie do spożywania trunków o takiej
mocy, to nakłanianie do morderstwa, najodważniejsi i doświadczeni
praktycy pijają Stroha z naparstków 25ml po wcześniejszym
zmrożeniu; zdecydowanie bezpieczniej go aplikować jako dodatek do
ponczów, grogów i wszelkich ciepłych, płynnych rozkoszy;
dzieciom, by uczyły się dzielić z nami nasze hobby, polewamy
Strohem na talerzu kabanosy i podpalamy… alkohol znika błękitnym
płomieniem, a dzieci nie jedzą byle czego.
PRZEMYSŁAW
OSUCHOWSKI
OBERŻYŚWIAT
©
GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz