PIERCOWKA,WÓDKI SMAKOWE
W mojej rodzinie kwitnie pewien osobliwy kult. Wcale nie Kościuszki, wcale nie Napoleona, nawet nie Dmowskiego lub Wałęsy. Również nie kultywujemy Korwina-Mikkego, Małysza, Dody-Elektrody, ani nawet Ojca Dyrektora. Natomiast w głębokim poważaniu mamy Krzysztofa Kolumba. Szanujemy go za dostarczenie nam paru przydatnych produktów z pomidorami, ziemniakami i tytoniem na czele. Wybaczamy mu, że umarł w przeświadczeniu, iż Ameryka to Indie. Wybaczamy też tym, którzy dzisiaj Polskę upodabniają do Ameryki. Ale wielbimy Kolumba – i co ciekawe Turków – za upowszechnienie w Europie papryki, czyli tureckiego pieprzu!
Z jednej strony bowiem żeglarze Kolumba przywozili do Europy rośliny ozdobne – ziemniak i papryka miały kwiatki, więc na europejskich dworach tak je traktowano dość długo. Z drugiej, ponieważ Turcy ustanowili blokadę kontynentalną (zwaną współcześnie sankcjami gospodarczymi), która przerwała dostawy ze Wschodu... pieprzu i zmusiła królestwa Portugalii i Hiszpanii do szukania alternatywnych dróg do Azji. A ponieważ kuchnia nie znosi próżni, każdy brak zastępuje mniej lub bardziej udanym erzacem. I tak w Europie zaczęła się epoka papryki. Najlepiej na tym wyszli Węgrzy. Niegłupi naród – nie tylko z powodu Tokaju i gruszkowicy...
Papryki dzielimy na słodkie i ostre. Słodkie – w Polsce popularniejsze – upychamy do różnych sałatek, bo kolorowe, zdrowe, no i zawierają mało kapsaicyny. Z kolei papryki ostre kapsaicyny mają w cholerę. A kapsaicyna to tzw. pieprz turecki, czyli pieprzowy erzac. W niektórych językach słowo pieprz odnosi się właśnie do małych, diabelnie ostrych owoców przypominających kształtem czapeczki krasnoludków. Sprawdźcie w słowniku, choćby w ukraińskim.
Dzisiaj nie wyobrażamy sobie kuchni Hiszpanii, Włoch, Turcji, czy Węgier bez papryki. Moja rodzina przytula się do tych narodów jak potrafi najczulej. Całujemy paprykę, jak Norwid całować kazał kruszynę chleba. Całujemy i tę słodką i tę ostrą. Słodka najczęściej służy pieczeniu i maceracji w oliwie. Osobiście preferuję czerwoną, czym się nie chwalę, gdy ksiądz przychodzi po kolędzie. 8 dorodnych sztuk idzie sobie do piekarnika. Pieką się tak długo, aż skórka popęka i miejscami przybierze barwę niemal czarną. Następnie wrzucam gorącą paprykę do torby papierowej. Tam przez kilka minut papryka paruje, dusi się we własnym nieszczęściu – to pomaga zdjąć skórkę. Potem wycinam się z papryki zgrabne fileciki. Pestki precz! Kawałki papryki w dowolnym pojemniku zalewam oliwą pierwszorzędnej jakości i obficie doprawiam rozgniecionym czosnkiem i gałązkami rozmarynu. Jeszcze odrobina soli i do lodówki na co najmniej jeden dzień. Papryka tak zamarynowana smakuje genialnie na zimno jak i na ciepło. Przede wszystkim jako zakąska. I to zbliża mnie nareszcie do butelczyny przedstawionej powyżej.
Nie znam nikogo, kto na Ukrainie będąc nie spróbowałby piercowki. Nie jest to jak nazwa wskazuje pieprzówka. Jest to właśnie paprykówka. A dokładniej rzecz biorąc nalewka spirytusowa na ostrych papryczkach. Wódeczka ta charakteryzuje się tym, że piecze i daje radość dwa razy. Wpierw, gdy poczujemy w ustach i gardle alkohol (no, niech to będzie standardowe 40 procent). Ten ślad przemija szybko. Drugi ślad – paprykowy – przychodzi do nas na paluszkach kilka chwil później. I trwa dłużej. Delikatnie szczypie, kąsa, łaskocze. Mówię Wam: rozkosz!
Ukraińska piercowka skutecznie podbija Europę, a wkrótce może uraduje inne kontynety. Produkuje się ją już w wielu krajach niekoniecznie do Ukrainy ustosunkowanych przyjaźnie, choćby w Rosji. A podbój świata uczyni, mam nadzieję, trwalej niż idiotyczne reality show lub guma do żucia. Niedługo będziemy wymieniać piercowkę jednym tchem, zaraz po szampanie, chianti, calvadosie. Bo cóż może być piękniejszego niż przemyślane zrównoważenie dwóch szczypań na języku? To jak jing i jang. Jak black & white. Jak tata z mamą.
Piercowka potrafi też czarować kombinacjami wielopietrowymi. Bo słusznie nasi wschodni sąsiedzi zauważyli, iż do „nastojanki na piercu” można dodawać inne składniki. Na przykład miód. Najlepiej gryczany. Wtedy otrzymujemy „miedową nastojankę z piercem”. Ze smakiem dzieją się rzeczy przemiłe, całość bowiem łagodnieje. Kolor też szlachetniejszy. Oczywiście piercowka nie byłaby piercowką, gdyby w butelce nie pływała jedna mała papryczka. I tu ważna uwaga. Otóż z piercowką należy mieć romans szybki i niekoniecznie trwały. Wódeczka ta, gdy ją przetrzymamy w barku zbyt długo, będzie w smaku zbyt agresywna. Jak z kobietą – zaniedbana, zapomniana stanie się zrzędliwą, zdradliwą sekutnicą. Papryczka bowiem cały czas pracuje i piercowka staje się zbyt pikantna. I już żaden miód nie pomoże. Niestety, gdy sięgamy po butelkę na sklepowej półce, nie mamy pewności, kiedy ją wyprodukowano i jak długo zaniedbywana papryczka się w butelce złości. Część producentów na etykiecie lub na zakrętce podaje datę produkcji. Moim zdaniem najlepiej piercowki smakują przez pierwsze pół roku. Jeżeli uzupełniona jest miodem, to przez rok. Prywatnie zakupy czynię po prostu w sklepikach przyfabrycznych, np. w Stanisławowie. Kupuję wtedy wódeczkę o historii zaledwie dwutygodniowej. I wiem że sekutnicą nie jest. Jeżeli natomiast zdarzy Wam się starucha, która ma więcej niż rok, degustujcie ostrożnie. Oj, piecze! Dlatego trunek to zdecydowanie męski.
No i najważniejsze, naleweczkę taką łatwo też skomponować w domu… Nawet kilka tygodni uczyni klasyczną czystą wódką wykwintną.
WRAŻENIA: barwa słomkowa z czerwonym refleksem; klarowność pełna; ślad na kieliszku smugowy; aromat niezbyt wyrafinowany, spirytusowy; smak zaskakująco pikantny, wytrawność wysoka (jeżeli nie jest „złamana” miodem); standardowa moc 40%.
SERWOWANIE: zdecydowanie zimna, nawet mrożona, w wysokiej stopce wódczanej; lubi towarzystwo zimnych zakąsek, do longdrinków się raczej nie nadaje, piercowkę można też dodawać do marynat lub straszyć nią dzieci...
PRZEMYSŁAW
OSUCHOWSKI
OBERŻYŚWIAT
© GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz