ABSOLUT, WÓDKI CZYSTE
Alkohole
etylowe destyluje się od mniej więcej domniemanych narodzin Jezusa,
choć obydwa fakty nie mają ze sobą wiele wspólnego. Dwa tysiące
lat tradycji... Nie w kij dmuchał... I od początku arabskim
alchemikom (bo im zawdzięczamy alembik czyli aparat destylacyjny), a
potem europejskim bimbrownikom i gorzelnikom przyświecały dwa jakże
różne cele. Jedni walczyli z maniakalnym uporem o stworzenie
aromatów i smaków ciekawych, inspirujących, wzorowanych na naturze
lub jej przeciwnym. Naśladowano przede wszystkim wszelkie ziołowe,
owocowe i rzadziej warzywne tropy. Poprawiano wartości
organoleptyczne kwiatami, korą, korzeniami itp. Przez stulecia
stworzono tysiące kombinacji koloru, konsystencji, woni, smaku. Co
rusz powstają też koncepcje nowe. A wszystko ku uciesze naszych
podniebień.
Na
drugim biegunie etylowych poszukiwań i eksperymentów byli wynalazcy
trunków, które miały być neutralne barwą, a w nosie i na języku
powinny zostawiać jedynie delikatny ślad spirytusowy. Chodziło
wpierw o stworzenie idealnego „utrwalacza”, który medykom
służyłby do „zaklinania” różnych leczniczych substancji.
Szybko jednak dostrzeżono walory „towarzyskie” alkoholu. Wiec
choć unikano charakterystycznego, rozpoznawalnego smaku, liczył się
coraz bardziej radosny i beztroski efekt spożywania…
Co ciekawe, najlepsi
w produkcji trunku neutralnego byli smakosze żyjący na stosunkowo
niewielkim terytorium dzisiejszych: Szwecji, Finlandii, północnej
Rosji oraz w pewnym stopniu Polski. No cóż, śniegi i mrozy widać
tak nas znieczuliły, iż fantazja szła niejako pod prąd wyobraźni.
Ale efekty starań przeszły chyba najśmielsze oczekiwania, a
rosyjskie i skandynawskie wódki czyste słusznie uznawane są za
najlepsze w świecie. Próbujemy uparcie być w tym towarzystwie,
czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem. Rosjanie nawet próbowali
zastrzec prawa do słowa „wódka”, co oczywiście spotkało się
z zdecydowanym odporem innych Słowian i Nordyków. Polacy krzyczeli
(jak zawsze, gdy chodzi o inicjatywy antymoskiewskie) najgłośniej.
I jak zwykle nieskutecznie, bo z kolei nasze starania o zastrzeżenie
nazwy „wódka” w ustawodawstwie unijnym nie znalazły zrozumienia
Europy. Finlandia z kolei swój najpopularniejszy napój
wysokoprocentowy bez wstydu nazwała imieniem własnego państwa. I
świat się nie zawalił! Natomiast Szwedzi skoncentrowali się na
absolutyzacji i absolut… po prostu stworzyli.
W
roku 1879 recepturę Absolutu
opracował Lars
Olsson Smith, startujący od zera (wyciągnął
familię z bankructwa) przedsiębiorca.
Wkrótce stał się „królem spirytusu” i -
jak w czasach nam współczesnych Janusz Palikot –
zajął się polityką. Spirytus
Smitha tworzony był, jest i mam nadzieję będzie na bazie ozimej
(koniecznie) pszenicy. Doprawiany jest wodą z głębokich odwiertów.
Czy chodzi o oligoceńską, nie mam pojęcia, ważne by była miękka
jak diabli. Moc handlową ustalono na 40 i 50 procent. Gdy w dodatku
przed trzema dekadami uczczono stulecie firmy z małego miasteczka
Åhus (mają
tam też ładne plaże i sporo opalających się Szwedek, zwykle
rozebranych do rosołu) opakowaniem
z grubego, jakby aptecznego szkła (projektu Gunnara Bromana),
osiągnięto absolut aromatu, smaku i designu.
Absolut
jest krystalicznie bezbarwny. Na szkle zostawia ślad idealnie
gładki, złożony z wielu cienkich smug. Zapach ma Absolut
mizerny, można by rzec bezbarwny, z lekkim tłem etylowym. Smak
również pozbawiony jest silnych akcentów, że tak powiem...
mizerny, z delikatnie słodkawym zakończeniem, wynikającym
prawdopodobnie z filtrowania przez węgiel drzewny. Rozlewa się po
języku i trzewiach zaskakująco lekko, nie wywołuje delirycznych
wstrząsów. Słowem, tak niewiele, a zarazem tak absolutnie dużo.
Schłodzony (nie zmrożony!) smakuje najwierniej idei absolutu z
drobnego kieliszka. Ale dzięki swej neutralności może być
podstawą wszelkich barmańskich szaleństw.
Ja
nie mieszam. I spożywam wyłącznie doustnie. Więc tym razem
receptury kulinarnej nie będzie! Mimo, że jakaś zakąska by się
przydała. Ostrzegam, że wszystkie szwedzkie są… słodkie. Więc
nie ma o czym gadać!
Absolut
stał
się przy okazji na całym świecie znakiem nie mniej rozpoznawalnym
jak IKEA. A
żeby było śmiesznie, gdy już absolut Absolutu
osiągnięto, zaczęto szukać smakowych urozmaiceń i tworzyć
dziesiątki owocowych wersji. Jednak
to nie naturalne destylaty owocowe, ale staranna chemiczna
technologia daje nam m.in. złudzenie: cytryny (udanej), czarnej
porzeczki (w Polsce duże wzięcie), mandarynki (całkiem sprytnej),
brzoskwini (goryczkowatej), maliny (raczej zbyt perfumowanej),
gruszki (w Polsce brak, a szkoda), wanilii (wybitnie celnej do
mieszania w drinkach), pieprzu (pikantna tylko delikatnie) i paru
innych. I to złudzenie, przyznaję, jest całkiem smaczne, a w
Polsce bije rekordy popularności do tego stopnia, że nie odstrasza
rodaków nawet wysoka cena szwedzkiego przysmaku. Ale egzotyczne
smaki powstałe na bazie Absolutu „czystego” to już temat na
absolutnie inną opowieść…
WRAŻENIA:
idealna bezbarwność; klarowność też idealna; ślad na kieliszku
smugowy; aromat delikatnie etylowy; smak jednorodny i gładki,
wytrawność umiarkowana ze słodkim zakończeniem; standardowa moc
40%.
SERWOWANIE:
zdecydowanie zimna, ale mrożenia unikałbym; podawać w wysokiej
stopce wódczanej, ewentualnie opornym w szklance z szerokim dnem z
jedną kostką lodu; lubi zimne i ciepłe przystawki, pasuje jak
szampan do… wszystkiego, do longdrinków idealny
PRZEMYSŁAW
OSUCHOWSKI
OBERŻYŚWIAT
©
GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2014
Faktycznie bardzo ciekawie napisane. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń