ABSOLUT MANDARYNKOWY, WÓDKI SMAKOWE
Opowieść
o smaku Absolutu byłaby uboga gdyby nie przyjrzeć się smakowym
wersjom szwedzkiej wódeczności. Cieszą te wynalazki amatorów
eklektyzmu na podniebieniu. Ja smakowych wódek tego typu używam nie
tylko w celach towarzyskich, jest to moim zdaniem wartościowy
produkt kulinarny. Ale po kolei…
Wielu
producentów wódek proponuje spragnionym trunki poprawione przez
perfekcyjne naśladowanie „smaków identycznych z naturalnymi”.
Nie popieram, ale toleruję. Pszeniczny Absolut robi to całkiem
zgrabnie. Wersji jest sporo. Niestety nie wszystkie dostępne w
Polsce. Absolut jabłkowy, grapefruitowy, waniliowy, gruszkowy
przywożę z włóczęg po świecie, zwykle z lotniskowych sklepów
wolnocłowych. Absolut czarnoporzeczkowy, cytrynowy, brzoskwiniowy,
pieprzowy kupuję, gdy pasuje mi do kojarzenia smaków w kuchni lub
bezpośrednio przy stole. Na czym to polega, wyłuszczę na
przykładzie Absolutu mandarynkowego.
Gdy
przed laty spytałem pełnoletniego już syna, co chce na deser,
byłem przekonany, iż odpowie – jak zawsze – że tort
czekoladowy. No cóż... ja dzielę knajpy na takie, w których
dostępne są produkty czterdziestoprocentowe lub nie, syn dzielił
zawsze na takie, w których zamówić można czekoladowy tort i takie
do których wchodzić nie ma po co. I już myślałem, że tak będzie
zawsze. Aż tu nagle syn rzecze: szarlotka! W kawiarni na krakowskim
Kazimierzu zamówiłem „dwie szarlotki”, kelnerka przyniosła
nam... dwie żubrówki z sokiem jabłkowym. I zamiast cieszyć się,
że syn dorośleje, szlag mnie trafił! Ja ci dam szarlotkę...
Zagnałem
latorośl do domu i zacząłem grzebać w kuchennych szafkach. Mleko
– jest! Ryż – jest! Mleko – jest! Biszkopty – są!
Mandarynki w puszce – też są! No to hyc do barku – był absolut
mandarynkowy!
Co prawda w upokarzająco małych butelkach, ale zawsze...
Nabyłem
go w zabawnych okolicznościach. Lecę sobie z Santiago de Chile do
Amsterdamu. Dźwigam ile wlazło w bagaż chilijskiego cabernet
sauvignon (Marques de Casa Concha 2002), których 20 butelek w Polsce
kosztuje tyle co bilet z Polski do Chile, a w Chile tyle co kolejowy
bilet 2 klasy z Krakowa do Szczecina. Tak się zapamiętałem w
upychaniu wina w bagaże, że zapomniałem o innym osobistym nałogu,
mianowicie o papierosach. Trudno, myślę sobie, w Amsterdamie
podobno też nieźle palą... Nie przewidziałem jednak
międzylądowania na Antylach Holenderskich. Szlag by trafił! 2
godziny przerwy! W sklepie wolnocłowym było sporo alkoholu, ale
papierosów żadnych. Katastrofa! Ponieważ nigdy w życiu nie
prosiłem nikogo o papierosa, postanowiłem ratować się handlem
wymiennym. Zdruzgotany nabyłem paletę 24 mini buteleczek absolutu
mandarynkowego
właśnie. Jako człowiek bywały w świecie miałem wreszcie okazję
wykorzystać swe talenty lingwistyczne. Wszedłem do komory gazowej
służącej palaczom i ryknąłem: „izwienitie, pażałsta, adin
absolut – dwa cigarety!”. Aż tu wyrósł wokół las
wyciągniętych rąk z otwartymi gościnnie paczkami papierosów i
usłyszałem głos: „bieri tri, Boh trojcu liubit”. Rosyjscy
marynarze wracali z połowów na Pacyfiku. Napaliłem się tak, że
dym uchodził mi uszami, ale absolutu
mandarynkowego
nie wzięli, bo nie honorowo, zresztą cóż to za trunek?
Rzeczywiście, zmrożony bywa aksamitnie gładki i aromatyczny. Ale
na Antylach, jak to na Karaibach, absolucik
miał jak lepkie powietrze 35 stopni Pana Celsjusza. Wiec…
niewypity doleciał do Polski.
Tak,
tak...już wracam do kuchni i szarlotki! Więc 100g ryżu
długoziarnistego wypłukałem w wodzie i wrzuciłem do garnka z 400
ml mleka, dodałem 100 g brązowego cukru i rozciętą laskę
wanilii. Całość gotowałem 40 minut. W tym czasie tłumaczyłem
niedouczonemu dziecku, co to jest szarlotka (Państwu opowiem za
moment). Syn powoli się starzał, ryż dochodził. Otworzyłem
puszkę z mandarynkami, syrop zlałem do kubka, dodałem jedną (50
ml) buteleczkę absolutu
mandarynkowego.
Filety owocowe wrzuciłem na gorącą patelnię z łyżką masła,
sypnąłem łyżeczką brązowego cukru i gdy zaczynało się dymić,
wylałem na patelnię drugą buteleczkę mandarynkowego
absolutu.
Podpaliłem, udało mi się nie poparzyć, nie spłonęła też cała
kuchnia. Pięknie i absolutnie
przesmażone mandarynki dodałem do ugotowanego ryżu. Biszkopty
nasączyłem syropem już zdecydowanie absolutnym
i wyłożyłem nimi ciasno ścianki szklanej misy. W takie gniazdo
wlałem ryż i całość wstawiłem do lodówki. W lodówce zostało
jeszcze miejsce na pozostałe 22 buteleczki mandarynkowe.
I
zapamiętajcie sobie – wszyscy!!! – szarlotka to nie żubrówka z
jabłkowym sokiem! Szarlotka to tym bardziej nie ciasto z jabłkami
(najlepsze u Łodzińskich)! Szarlotka to ulubiony deser angielskiej
królowej Charlotty, żony Jerzego III. Karmił ją tym daniem
królewski kucharz i prawie zawsze coś w tym deserze zmieniał.
Szarlotką jest więc niemal każdy rodzaj puddingu zastygły w
formie wyłożonej biszkoptami lub nawet chlebem! I tak jest od
dwustu lat. Po co to zmieniać? Istnieją nawet szarlotki rybne na
słono! A absolutnie czysty absolut
Szwedzi produkują od 135 lat i tego też nie radziłbym nikomu
zmieniać.
Syn
rzucił się na mandarynkową szarlotkę w wersji dla dorosłych, a
ja wróciłem do lodówki gdzie coś na mnie czekało. Dobrze
schłodzonego!
WRAŻENIA:
idealna bezbarwność; idealna klarowność; ślad na kieliszku
smugowy; aromat delikatnie etylowy i zdecydowanie owocowy z mocnym
akcentem mandarynkowej skórki; smak jednorodny, wytrawność
umiarkowana ze słodkim zakończeniem; standardowa moc 40%.
SERWOWANIE:
zdecydowanie zimna, nawet mrożona, podawać w wysokiej stopce
wódczanej, ewentualnie w koktajlowej szklance z jedną kostką lodu i
plasterkiem dowolnego cytrusa lub z cienko krojoną skórką
mandarynki; owocowość przeznacza go raczej do białych mięs, ryb,
potraw z beszamelem lub pikantnym serem; fantastyczna baza
longdrinków, można poszaleć!
PRZEMYSŁAW
OSUCHOWSKI
OBERŻYŚWIAT
©
GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz