BUNDABERG RUM
Naszą płynną przygodę roku 2025 zacznę od arystokraty
wśród rumów, bo takim jest australijski rum Bundaberg. Dlaczego tak
egzotycznie? Ano dlatego, że to jeden z moich ulubionych trunków! Pierwszą
butelczynę przywiozłem z pierwszej wyprawy na antypody przed wielu laty. I jak
tylko mam okazję (czyli gdy spotykam Australijczyków, lub gdy Australię
odwiedzam) do smakołyku tego wracam. Moje podniebienie jest zwykle
wystarczająco usatysfakcjonowane rumem Bundaberg w wersji podstawowej. Szybka,
36-godzinna fermentacja, destylacja dwukrotna, trzykrotna filtracja, dwa lata
beczki. Kolor jasnego bursztynu, albo apetycznie opalonej dziewczyny. I już!
Ale dzisiaj mam coś lepszego. Na specjalne okazje! Przed Państwem rum rumów,
Bundaberg, który przez osiem lat nabierał powagi w stuletnich beczkach, w
których wcześniej przez pokolenia dojrzewało Porto. Łomatkobosko...
Australijczycy słabość do alkoholu mają tak
wyraźnie zakodowaną w genach, a
Bundaberg jest na antypodach najpopularniejszym czterdziestoprocentowym
dobrodziejstwem. Jak do tego doszło? Historia tego smakołyku ma już 136 lat.
Poważna sprawa…
Queensland –
stan północno-wschodniej Australii – znany jest z Wielkiej Rafy Koralowej,
Krokodyla Dundee, częstych powodzi, węgla kamiennego i trzciny cukrowej. Skupmy
się na tej ostatniej. Już w XIX wieku okolice miasteczka Bundaberg stały
uprawami owej trzciny. Produkcja brązowego cukru zapewniała plantatorom
przyzwoite dochody, ale zarabiać każdy chce więcej. Górnicy, rybacy oraz łowcy
krokodyli to ludzie twardzi. A każdy twardziel po robocie lubi się napić. Cukrownicy
zwietrzyli szansę. Zaczęli z melasy (niezbyt smaczny produkt uboczny
pozostający po ekstrakcji cukru) destylować nieskomplikowane wódeczności. Tanie
to było i otumaniało jak się patrzy. Jednak w 1888 (te ósemki były chyba
magiczne) najbogatsi plantatorzy założyli spółkę, gdyż słusznie doszli do
wniosku, że życie jest za krótkie, żeby pić marny bimber. Rok później Australia
poznała rum wiodący swą nazwę od mieściny Bundaberg. I może nic by z tego
wielkiego nie było, gdyby nie pożary i wielka polityka. Pierwszy gwałtowny
rozwój produkcji rumu firmy Bundaberg Ltd datuje się na lata wojny
burskiej. Armia korony popijała aż miło. Być może Winston Churchill, który po
pijanemu dostał się do burskiej niewoli, zanietrzeźwił się właśnie
australijskim rumem! Tymczasem w 1907 gorzelnia spłonęła. Ale gdy w 1914
zaczęła się światowa wojna, natychmiast zakład odbudowano, bo przecież armia
potrzebuje nie tylko armat. Rum Bundaberg niewątpliwie przyczynił się do
zwycięstwa Korony, a i po wojnie sprzedawał się świetnie. W 1936 roku znów był
wielki pożar i przy okazji katastrofy hektolitry rumu spłynęły pobliską rzeką
do morza. Był to może pierwszy w historii przypadek alkoholowej katastrofy
ekologicznej. Jednak trzy lata później znów wybuchła wojna. Podniesiony z
popiołów Bundaberg znów pomagał frontowcom, a warto pamiętać, że wojna na
Pacyfiku angażowała miliony Amerykanów, Brytyjczyków, Australijczyków. Rum był
niezbędny! W pewnym momencie było go nawet za dużo i na prośbę generalicji
destylarnia z Bundaberg zaczęła butelkować i puszkować nie tylko rum, ale także…
napoje alkoholowe na bazie rumu z dolewką herbaty, soków owocowych, coca-coli.
Tak, tak, wtedy ta straszna moda się zaczęła! Po pokonaniu Japonii żołnierze
wrócili do domów, ale wiadomo… bitewne opowieści snuje się łatwiej przy
szklaneczce rumu. W nowszych czasach pożarów w Bundaberg nie odnotowano, ale
wojny w Korei i w Wietnamie znów dawały zarobić nie tylko w australijskich
pubach. W dodatku rynek robił się coraz bardziej wymagający, więc i rum był
coraz lepszy. Podstawowy do dzisiaj produkt – czyli trzcinowy rum starzony
minimum 2 lata w beczkach z australijskiego dębu – rządził na wódczanym rynku,
ale eksperymentowano z destylatem pracowicie. Uszlachetniano dodatkami
aromatycznymi. Próbowano dojrzewania w beczkach po winach hiszpańskich, po
irlandzkich łyskaczach, po amerykańskich burbonach. Rum z Bundaberg przestał
być trunkiem prostym, coraz bardziej przypominał najambitniejsze koniaki.
Pracowano też intensywnie nad marketingiem. W 1961
roku na etykiecie rumu pojawił się… polarny niedźwiedź. Bzdura absolutna! Biały
miś reklamujący na południowej półkuli rumową wódeczność? Ale chwyciło… Do
dzisiaj arktyczny zwierz jest symbolem najpopularniejszego australijskiego
trunku. Podobno symbolizuje ochłodę jaką drinki rumowe mają nieść, a także
ociepla wizerunek gorzelni wśród mniej pijących żon i niepijących dzieci.
Prawdopodobnie zauroczył też wielbicieli towarów luksusowych, gdyż od 24 lat Bundaberg
jest własnością brytyjskiego giganta alkoholowego, firmy Diageo, która w swoim
portfolio posiada też nieskończony wybór szkockich whisky z JohnnieWalkerem na
czele, całkiem sporo ginów z Gordon’sem
na czubie sprzedaży, zacne wódki z Smirnoffem, zacne szampany z m.in. Dom
Perignonem i piwa ze sławnym Guinnessem. Duży gracz! Ciekawostką, która mnie dodatkowo podnieca,
jest muzeum rumu w Bundaberg, do którego dziatwę szkolną wpuszcza się za darmo.
Tak Australijczycy wychowują sobie przyszłych klientów! Mają rozmach sku…
WRAŻENIA: barwa ciemnobrązowa, opalizująca czerwienią;
klarowność krystaliczna; ślad na kieliszku smugowy; aromat mocny, zrównoważony;
smak wybitnie koniakowy, może odrobinę tytoniowy, z lekko słodką i
waniliowo-korzenną końcówką; moc tradycyjna 40%.
SERWOWANIE: trunek to wybitnie „towarzyski” pijany
tylko w towarzystwie dobrym lub najlepszym; swoją wartość najlepiej prezentuje
w kieliszku koniakowym, w temperaturze pokojowej; popijać zachęcam małymi
łyczkami, bez pośpiechu z przełykaniem (co ciekawe, Australijczycy pochłaniają
Bundaberg w najprostszej formie shotów w 25, 40, 50-mililitrowych kieliszkach;
jak każdy rum świetnie się łączy z wieloma składnikami longdrinków, ale wtedy
sporo stracimy z jego potencjału; Bundaberg w kolekcjonerskiej wersji vintage
barrel jest idealnym finiszem dobrego posiłku lub zwieńczeniem korzystnego
kontraktu, lubi dym, męskie towarzystwo i święty spokój.
PRZEMYSŁAW
OBERŻYŚWIAT
OSUCHOWSKI
© GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2025
tagi: RUM, BUNDABERG, AUSTRALIA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz