niedziela, 27 kwietnia 2025

34. TRAPPISTES ROCHEFORT 8

 

TRAPPISTES ROCHEFORT 8 - Piwo trapistów




    Wbrew złośliwym insynuacjom, w moich podręcznych zbiorach alkoholi, przeznaczonych do bieżącej konsumpcji, są także trunki i napoje o mocy wiele mniejszej niż zasadnicze 40 procent. Nawet jakieś piwo zawsze na podorędziu się znajdzie. Nie jestem wprawdzie piwoszem, ale czasami lubię koło talerza mieć coś uczciwie chmielonego. Piwo używam też w kuchni. Na przykład naleśniki robię zawsze na piwie, są bardziej napowietrzone i chrupiące. Piwem podlewam też potrawy z mięs ciemnych. Gdy zimnica weźmie mnie we władanie, lubię piwo grzane, koniecznie z żółtkiem utartym z cukrem. A gdy potrzebuję orzeźwienia w upalny dzień, zwykle mieszam jasne pilsnery z porterem, pół na pół. Jest jednak jeden rodzaj piwa, którego nie mieszam z żadnym dodatkiem. To piwo belgijskich trapistów. Jest tak doskonałe, że grzechem byłoby psucie ideału, za którym stoją pracowici mnisi.

Piwo jako takie ma historię, ba, prehistorię przebogatą. Sześć tysięcy lat! To najstarszy napój alkoholowy ludzkości, piwem raczyli się na przykład Sumerowie. A i w Europie północnej piwo ratowało nam zdrowie już w wiekach zdecydowanie zamierzchłych. Problem bowiem w tym, że picie wody z różnych strumyków zdrowe nigdy nie było. I gdybyśmy się do wody ograniczali, różne drobnoustroje by nas wybiły. Piwa więc od pradawnych czasów warzono w większości gospodarstw. Oczywiście były one różnej (zapewne w większości podłej) jakości. Alkoholu było w nich, co kot napłakał. Bo też nie o rozweselanie człowieka szło, ale o kultury bakterii wspomagające trawienie. Już zanim Mieszko I chciał się napić, przed początkami naszej państwowości browarnictwo stało się w Europie znakiem firmowym wielu klasztorów. Antałki piwa były też jednostką rozliczeniową, a ludzie żyjący z pracy najemnej mieli kilka litrów piwa dziennie zagwarantowane w kontraktach. Wkrótce i w Polsce dobre piwa robili między innymi Cystersi i Benedyktyni. Ich szacunek dla pracy był legendarny, a piwa klasztorne miały odpowiednio wysoką reputację. Oczywiście przed wiekami smakowały one zupełnie inaczej. A dzisiejszy „smak” utrwalił się, gdy polubiliśmy piwa chmielowe. A to tradycja zaledwie dwustuletnia.

Najwyżej cenię piwa górnej fermentacji produkowane przez niewielkie manufaktury belgijskie. Wśród nich rzecz jasna najwyżej należy cenić piwa Trapistów. Ten cysterski odłam z piw i małomówności był znany na długo przed Napoleonem. Jednak wielowiekowa tradycja została zniszczona przez Rewolucję Francuską. Klasztory skonfiskowano, mnichów przepędzono. I nie stało się to wcale z powodu niechęci do piwa. Trapiści z trudem odtworzyli część swych zgromadzeń dopiero pod koniec XIX wieku. I przywrócili naszej kulturze kulinarnej ciężkie piwa o ciemnej barwie i solidnej mocy. Klasztorne piwo (nie tylko w Belgii) nigdy nie było produkowane w ilościach przemysłowych. Nie chodziło o rozwijanie biznesu, ale o delikatne i szlachetne uzupełnianie oferty spożywczej i leczniczej, którą opactwa, zgodnie ze swoją regułą, łatały swój skromny budżet.

Obecnie zgromadzeń trapistów funkcjonuje niewiele ponad setka na wszystkich kontynentach, ale produkcją piwa parają się tylko w 12 klasztorach, z których sześć znajduje się w południowej Belgii. Ponieważ od kilkudziesięciu lat namnożyło się wszędzie różnych piw, które odwołują się do tradycji klasztornej (choćby tylko w nazwie), Trapiści powołali w 1997 roku międzynarodowe stowarzyszenie, które zrzesza elitę 12 producentów piwnych i posługuje się charakterystycznym logo Authentic Trappist Product. Zasady są proste: piwo ma być produkowane na terenie klasztoru. Oczywiście przez samych mnichów, ewentualnie pod ich nadzorem. Ostatnio na przykład jeden z browarów belgijskich musiał zawiesić produkcję ze znakiem ATP, gdyż zabrakło mnichów do pracy w browarze! A musi ich być co najmniej dwóch… Zyski z warzenia piwa idą – to kolejny warunek - na utrzymanie klasztoru, a nadwyżki przeznaczane są na cele charytatywne. Czyli pijąc piwa od Trapistów… wspomagamy biednych. Warto dodać, że nie są to zyski typowe dla koncernów piwowarskich, gdyż produkcja jest niewielka, a miejscowi odbiorcy i importerzy czekają w długiej kolejce na prawo do kupna piwnych smakołyków.

Na czym polega wyjątkowość przysmaku belgijskich Trapistów? Produkowane jest z jasnego słodu i kandyzowanego cukru oraz endemicznych miejscowych drożdży. Procesu nie wspomaga się chemicznymi sztuczkami, więc przygotowanie piwa trwa nawet kilka razy dłużej niż w komercyjnych browarach. Piwa te charakteryzują się dwukrotnie, a nawet trzykrotnie większą zawartością ekstraktu w brzęczce i przy okazji większą alkoholową mocą. Mają pełniejszą, ciemniejszą barwę. Nie należy ich przed spożyciem zbyt mocno chłodzić. 12-14 stopni Pana Celsjusza wystarczy. Większość piw trapistów można przechowywać w chłodzie przez 5 lat, a niektóre gatunki lat kilkanaście!

Moim ulubionym piwem jest „ósemka” z klasztoru w Rochefort. Powstaje w klauzuli od 1899 roku, a sprzedaż poza klasztorem uruchomiono tuż przed I wojną światową. Produkują też „szóstkę” i „dziesiątkę”. Numery te oznaczają tradycyjną miarę gęstości brzęczki. „Dziesiątka” ma ponad 11 procent alkoholu, więc gdy mam w planie używanie hulajnogi, albo gdy wiem, że potrzebne mi będą piwa dwa (pojemność butelki mizerna, 0,33 litra) ograniczam się do „ósemki”, która jest ciut jaśniejsza i alkoholu posiada „tylko” 9 procent. Piwem takim popijam nie tylko pieczyste, świetnie idzie do muli, serów, również cieszy się z towarzystwa czekolady, lub czekoladowych ciast.

Oczywiście piwa trapistów jako towar limitowany mają też odpowiednio wyższą cenę i kosztują nawet trzykrotnie drożej niż inne belgijskie piwa. Nad czym boleję. Ale tym bardziej cenię sobie każdy łyk tej ambrozji.

 

WRAŻENIA: barwa ciemna (prawie coca coli), pozornie mętna, dopiero pod światło wpada w rubinową dominantę i klarowność; piana w szklance w kolorze kości słoniowej; aromat bogaty – drożdżowy, chlebowy; smak intensywny – czekolada, lukrecja, ciemne jagody, suszone śliwki, karmel, toffi, lekko wyczuwalna słodycz; moc 9,2%.

SERWOWANIE: piwa trapistów pija się w specjalnych szerokich szklankach zwężających się u góry, aby podkreślać aromat; nalewać należy je delikatnie po ściance, dopiero ostatnie krople z góry, aby „obudzić” pianę. Jak dla mnie temperatura 14 stopni… idealna. Ale szklankę trzymamy za stopkę, aby piwa nie ogrzewać dłonią.

 

PRZEMYSŁAW

OBERŻYŚWIAT

OSUCHOWSKI

 

 

© GOZDAWA PROJEKT, Przemysław Osuchowski, Kraków 2025

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz